Byle nie na plażę (Tygodnik Powszechny)

Czasem taki wyjazd, choć obfitujący w atrakcje, nie wystarcza. Lepiej zarabiający Polacy coraz chętniej, zamiast na plażę na Majorce, ruszają w nieznane. - Niestereotypowe wyjazdy jeszcze niedawno były niszą, dziś jest ich coraz więcej - mówi Marek Śliwka z Poznania, który od kilkunastu lat prowadzi wyprawy we wszystkie zakątki świata - od Kuby po Tybet. - Czy to snobizm? Pewnie tak, ale pozytywny - zapewnia. - Snobizm na przecieranie nowych szlaków i oglądanie nowych stron świata to bardzo pokrzepiający fakt.(...)

Marek Śliwka daje 63 propozycje miejsc, w które może zabrać chętnych. Rafting (czyli spływ pontonem po rwącej rzece) w Chile, trekking (wędrówka górska) w Tybecie, zwiedzanie wykutych w górskiej skale kościołów w Lalibela, w Etiopii - w ich budowie, jak głosi legenda, pomagali templariusze. - Czasem układa się program tak, żeby miał formułę wykładu akademickiego - opowiada. - Po Nepalu podróżujemy z pilotem, który jest profesorem orientalistyki.(...)

Z Markiem Śliwką często przeciera szlaki Jacek Jeske, przedsiębiorca z Poznania.

Na co dzień prowadzi fermę brojlerów. Studiował technologię żywności jeszcze w poprzednim systemie, potem pracował w jednym z ówczesnych ośrodków badawczych. Żyć się z tego nie dało, postawili z bratem na działalność prywatną. Po pracy jest podróżnikiem-zapaleńcem.

- Nie interesowało mnie gromadzenie dóbr doczesnych - śmieje się. - A chciałem zobaczyć więcej świata, zawsze gdzieś mnie ciągnęło. Bułgaria, praktyki studenckie w Danii, trochę jeździłem po ówczesnym ZSRR. Gdy zaczynaliśmy, na żadną wycieczkę poza Orbisem nie było nas stać. Ale złapałem bakcyla, przerwa nastąpiła dopiero, gdy urodziły się dzieci. W 1985 r. wróciliśmy z żoną do podróży. Zwiedziliśmy Indie i Nepal.[page]


Potem poznał Marka Śliwkę i zaczął jeździć z nim na "przecieranie szlaków" - czyli rekonesans, po którym dopiero zabiera się w dane miejsce turystów.

- To jest najfajniejsze - przekonuje Jeske. - Nigdy do końca nie wiadomo, co człowieka spotka, na jakich ludzi się trafi. A niezwykłych rzeczy można dowiedzieć się choćby od Polonii żyjącej w dalekich krajach. I oczywiście od misjonarzy.

Poproszony o opowieść, śmieje się, że to temat na kilka wieczorów. Wspomina lud spotkany w Kamerunie, żyjący z daleka od europejskiej wersji cywilizacji. - Poznaliśmy szamana. To było autentyczne, a nie przygotowane pod turystów, jak gdzieś na Hawajach - opowiada. - Ludzie tańczyli i śpiewali do późnej nocy, pokazując nam swoje obrzędy. Byliśmy też goszczeni przez mieszkańców Tybetu.

Jacek Jeske był tam pierwszy, ale pozostaje pytanie: czy kiedy do kameruńskiej wioski przyjeżdża kolejna transza turystów spragnionych autentyczności, siłą rzeczy nie zaczyna się cepelia, "sztuczna wioską"?(...)

Jacek Jeske śmieje się, że taka wyprawa, jak choćby podróż przez piekielnie gorący australijski interior, to ciężka praca. - To zupełnie inny rodzaj wypoczynku - tłumaczy. - Przy takim fizycznym zmęczeniu odpoczywa się psychicznie. Akumulatory ładują się przynajmniej na rok i zupełnie inaczej patrzy się na wszystko, nawet na niepowodzenia w interesach. Gdy uprzytomni się sobie, że ogromne rzesze mieszkańców planety mają dwa dolary na miesiąc, a potrafią się uśmiechać...(...)[page]


Wreszcie, jak podkreśla Marek Śliwka, na wyprawy w nieznane jeżdżą ci, którzy w młodości chodzili na rajdy studenckie. - Chwała tym, którym się podczas transformacji powiodło i nie zdradzili swoich ideałów - uśmiecha się.

Michał Kuźmiński
"Tygodnik Powszechny"
31 lipca 2005












ZAMÓW NEWSLETTER