Możliwe, że Dżaj Singh wcale nie był romantyczny. Interesował się astronomią, to wszystko. A może po prostu tęsknił za spokojem, który znajdował tylko na niebie? Nie… był inny. Ukochał gwiazdy i niebo. Rodzice niezwykłego maharadży już od jego narodzin przypisywali mu wywodzenie się od samego Słońca. Ludzie powiadali, że lubił siadywać wieczorami na dziedzińcu swej starej fortecy Amber i nierzadko spędzał tam całą noc, opowiadając niezwykłe opowieści kobietom ubranym w biel. Czasami, gdy tak leżał wsparty na poduszkach, głos jego zmieniał barwę. Przymykał wtedy oczy i mówił, że księżyc pachnie światłem. U jego stóp klęczały mieszkanki haremu i śniły, co rozkazał. A on wzdychał do nieboskłonu i niebo płynęło ku niemu i przemawiał do nich, słowami władcy, a zarazem poddanego niebios, prosił, by zamknęły oczy, niech gwiazdy schodzą nagie i ujrzy sny malowane gwiazdami. Czarne niebo rozpękane światłem przynosiło mu spokój i siłę. Rozbudzało jego marzenia i zuchwałość. Pewnej nocy wykrzyknął, że Ptolemeusz był „tylko nietoperzem, któremu nie udało się dotrzeć do słońca prawdy”. On tę prawdę chciał posiąść i podziwiać. On, wielki Dżaj Singh, maharadża Amberu, stworzy miasto wspaniałe, wybuduje miasto różowe jak mleczna poświata słońca schodzącego w noc i złożyłam największy hołd niebu. Nad ranem księżyc dogasł, a w Dżaj Singh narodziło się pragnienie realizacji swych niezwykłych planów. Ponura forteca w Amberze już mu nie wystarczała. Postanowił, że nowe miasto będzie głosiło jego imię. Powstał Dżajpur, a w nim potężne obserwatorium astronomiczne. Tam Dżaj Singh obserwował gwiazdy. Trzeba je chronić i cieszyć nimi oczy z odległości. Jego myśl podjął jego syn i następca, Prathap Singh. Wybudował więc Hawa Mahal, Pałac Wiatrów, który w porze wiatru śpiewał niebiańskie pieśni i dał w nim miejsce kobietom. Niańki, służące, małe dziewczynki, konkubiny i żony zamieszkałe w „zenanie”. Oprawione w złoto jak drogie kamienie, kobiety spędzały całe swe życie, nigdy nie wychodząc na ulicę. Zajmowały rozległe apartamenty na terenie pałacu i jedyny obraz ulicy miały z setek filigranowych okien Pałacu Wiatrów. Musiały pozostać niewidoczne, ich piękno było przeznaczone tylko dla oczu Prathapa Singha, syna maharadży rozkochanego w gwiazdach…

               Pałac Hawa Mahal śpiewa na różowo. Ale w dzisiejszą noc nie jest nam dane w ciszy obserwować niebo. Tłumy ludzi wylęgają z domów i hoteli na ulicę, z okien wyglądają dziesiątki stłoczonych głów i machających rąk. Ruch na ulicach wstrzymano – nadchodzi procesja weselna. Ciągnie się ona ulicami miasta już od południa. Dzieci niosące na głowach latarnie tworzą świetlisty szpaler, za nimi w kolejności nadciąga orkiestra. W środku szpaleru, wewnątrz tej hałaśliwej, oślepiającej drogi idą goście weselni. Co kilka metrów pochód staje i goście zaczynają tańczyć, na każdym zakręcie, w każdej ulicy wabią nowych gapiów, by przyłączali się do uroczystości. Zebrało się już chyba z pięćset osób i wciąż przybiegają nowe. Szukam wzrokiem pana młodego, przystrojony w turban, jedzie na samym końcu, na białym koniu. Przed sobą trzyma swego małego brata. Pozdrawia wszystkich przybyłych wyciągnięciem ręki. Pochód zmierza w stronę domu panny młodej, gdzie czeka ona na swego oblubieńca. Pan młody przedstawia się jako Harrish i zaprasza nas na wesele! Mówi, że będzie to dla niego nieprawdopodobny zaszczyt gościć turystów z zagranicy. Hindusi śmieją się i klaszczą z uciechy, wciągają w krąg tańczących, gdzie młode dziewczyny błyskają w tańcu ozdobnymi hindi na czołach. Ręce mają jak z gumy, giętkie, roztańczone we wszystkich kierunkach naraz, ruchy płynne, a zarazem eleganckie i pełne gracji. Wirując w tańcu, niemal ogłuchli od fałszowania trębaczy z orkiestry, którzy grają na zasadzie im głośniej tym lepiej, docieramy przed dom panny młodej, gdzie na przyszłego męża już czeka ojciec i pudżarin. Harrish z poważną miną zsiada z konia. Podchodzi pod bramy domu przystrojonego girlandami kwiatowymi lampionami, po czy zdejmuje buty i bosy siada na poduszkach obok ojca i naprzeciw pudżarina. Pudżarin odprawia dla niego ostatnią pudze przed ożenkiem. Macza kościsty palec w sproszkowanym cynobrze i rysuje mu na czole tikę na znak boskiego błogosławieństwa, a głowę posypuje ryżem. Potem bierze w dłonie jego rękę i długo jej się przygląda odmawiając modlitwy, Aby dobrze wiodło mu się w życiu, bogowie mieli go w swojej opiece i aby zawsze miał dobrą karmę. Należy on do kasty kapłanów – filozofów, stąd nadzoruje on i przeprowadza obrzędy. Pudża jest odprawiana jak przystało na prawdziwy hołd składany Bogu, nie brakuje tradycyjnych rekwizytów – wody z Gangesu, kwiatów i ryżu. Pudżarin zapala kadzidła i potrząsa dzwonkiem. Orkiestra dmie z całych sił w trąby, tłum gapiów rozstępuje się i robi przejście panu młodemu, który po tylu godzinnej procesji jest pewnie bardzo szczęśliwy, że w końcu dotarł do swej przyszłej żony.

       Całe miasto cieszy się razem z nim, chłopcy obdarowują Hinduski kwiatami i proszą je do tańca, ludzie naokoło klaszczą, z okien dobywają się wesołe okrzyki i życzenia dla młodej pary. Cieszą się wszyscy, każdy czuje się zaproszony na uroczystość ,wesele jest jak publiczny festyn, Hindusi tańczą zapamiętale, nie myśląc o niczym, ciesząc się z chwili kiedy ich okrzyki giną w hałasie orkiestry. Takich ich zapamiętam, szczęśliwych z tego co przynosi dzień, zadowolonych z życia, bo przecież nawet gdy jest ono nędzne i ubogie, stanowi drzwi do następnych wcieleń. To nasza ostatnia noc w Indiach. Zrozumieć Indie, to trochę tak jakby zrozumieć nagle cały świat. Dochodzi do głosu nowa koncepcja czasu. Stajesz w szeregu niebieskawych bogów. Dusza przygasa, rozpływa się w niebycie, odkrywasz w sobie śmiejące się dziecko i czujesz jak z oddechem rodzą ci się ptaki wyrywające się z piersi. Czytasz słowa wyryte na piersiach, nowe śpiewy teraźniejszości. Nie było wczoraj i nie będzie jutra. Jedyną rzeczywistością jest dzisiaj, przebudzony czas między wspomnieniem przeszłości, a świadomością o nowych dniach. Indie pochłaniają cię bez reszty, nie możesz przestać śpiewać w pospiesznym szukaniu słów, które dadzą się ubrać na kształt tamtych widoków. Czujesz, że jeszcze wrócisz, czujesz, że jeszcze tu będzie śpiewał, choćbyś nawet miał przebywać całą drogę na kolanach. Więc wracam – do tych snów prawdziwych, do mych Indii nieskończonych.

Aby dowiedzieć się więcej na temat wypraw:

- Indie Północne z Kalkutą - kliknij tutaj

- Indie -Nepal - kliknij tutaj

- Indie dla wybrednych - kliknij tutaj

ZAMÓW NEWSLETTER