Irawadi jest szeroka , jest bardzo szeroka - z trudem można dojrzeć jej odległy drugi brzeg. Irawadi jest żółta, jest bardzo żółta, trudno sobie wyobrazić tak ogromne masy żółtej wody. I r a w a d i  - wydaje mi się, że w tej pięknej nazwie zawarty jest spokój płynącej wody, gorąco podzwrotnikowych okolic i lekki orzeźwiający wiatr, dzięki któremu można czuć się tutaj zupełnie dobrze. 

           Wynajmujemy niewielki, drewniany stateczek, który zabierze nas na drugą stronę rzeki. Nie ma tu żadnej przystani. Płaskodenne stateczki i łodzie stoją przy brzegu, opierając się dziobem lub rufą o nadbrzeżny piasek. Wchodzę na pokład po giętkiej desce trzymając się poręczy z bambusowego kija przytrzymywanego przez dwóch mężczyzn. Stateczek nie jest jeszcze w pełni wykończony, pachnie świeżym drewnem , zostało jeszcze coś do wyheblowania i pomalowania. Ale jest sprawny i porusza się dosyć szybko. Zajmujemy miejsca na górnym , ocienionym pokładzie. Miejscowy artysta oferuje nam obrazki, które oglądam z zainteresowaniem. Przedstawiają birmańskie pejzaże – rzeka, pagody, stupy, mnisi, palmy. Kupuję kilka z przeznaczeniem dla siebie i na prezenty dla przyjaciół .     

        Dosyć szybko jesteśmy na drugim , prawym brzegu rzeki w miejscowości MINGUN. Stateczek osiada na nadbrzeżnym piachu.Otacza mnie grono sprzedawców parasol. Oferują delikatne parasoleczki z bambusowym uchwytem, w różnych kolorach, na brzegu z frędzelkami. Jest to jedyne miejsce, gdzie można kupić taką parasolkę. Moja kumpelka Jolka wybiera sobie zieloną, którą potem dostaję od niej w prezencie. Parasolka jest śliczna i skutecznie chroni przed słońcem.         Przed nami ruiny stupy, która miała być największą tego rodzaju  budowlą w Birmie, gdyby nie trzęsienie ziemi., które uniemożliwiło dalszą  budowę. Przed stupą leżą na ziemi dwa kamienne lwy ogromnych rozmiarów. Obecnie pozostały z nich  tylko zady i tylne łapy. Wchodzę  schodami na wyższy poziom świątyni.                              

                        Na ścianach widać spękania i sfalowania wywołane trzęsieniem. Z góry rozciąga się rozległy, zielony widok na dolinę rzeki i sąsiednie , oślepiająco białe stupy, mniejszych  jednak rozmiarów. Bardzo mocno piecze słońce i parasolka naprawdę się przydaje. Kilka zdjęć i trzeba opuszczać piękny punkt widokowy. Oglądamy jeszcze kilka małych świątyń, z których największe wrażenie robi zupełnie biała , wielopoziomowa stupa o niesłychanie bogatej ornamentyce, w której sercu, jak zwykle, kryje się posążek Buddy.
Nie sposób zapamiętać  miejscowych, trudnych do wymówienia nazw tych budowli. 

           I znowu stateczek przenosi mnie na lewy brzeg rzeki do Mandalay. Dzisiaj spotkanie z rzeką było krótkie, ale jutro czeka nas całodzienna wyprawa rzeką Irawadi.  

           Już wczesnym rankiem stoimy z naszym bagażem nad rzeką. Przed nami całodzienna podróż do PAGANU. Czeka na nas nasz stateczek, ale jakże odmieniony. Załoga całą noc zwijała się , aby dogodzić turystom, którzy złożyli zamówienie na tak daleką podróż. Galeryjki polakierowane, przybyło jakichś drewnianych ozdób i luster. Na dolnym pokładzie , ciągle jeszcze pachnącym świeżym drewnem, ustawiono stoły przykryte białymi obrusami  i łóżka polowe dla odpoczynku.  Ja jednak biegnę na górę, gdzie siadam na wygodnym, wyściełanym czymś miękkim leżaku. Płaski daszek osłania mnie  przed słońcem.  

          Ruszamy na szerokie wody Irawadi. Płyniemy w dół rzeki, blisko jej prawego brzegu. Przesuwają się przede mną zielone wzgórza i jak korale nanizane   na sznurku pojawiają się stupy i pagody czasem białe, ale zwykle błyszczące złotem. Wyglądają jak złote dzwony ustawione na  zielonym dywanie. Wieje przyjemny , lekki wiaterek. Nie czuję upału. Odpoczywam wspaniale. Wokół  kojąca nerwy cisza. Nawet przewoźnicy porozumiewają się ze sobą prawie na migi. Co chwila rozlegają się jedynie wybuchy śmiechu Jolki, Marka i Andrzeja. – oni zawsze mają jakiś powód do śmiechu. Rzeka rozlewa się coraz szerzej . Dzieli się na szereg ramion. Czasem nasi przewoźnicy z  trudem odnajdują główny nurt. Wśród żółtej masy wody  mijamy płaskie wyspy porośnięte wysoką trawą zakończoną srebrnymi pióropuszami. Pióropusze poruszają się w rytm podmuchów wiatru, jak falująca srebrna tkanina.                                    

               Przybijamy na chwilę do brzegu, aby obejrzeć wioskę garncarzy. Mili, przyjaźnie do nas nastawieni mieszkańcy pokazują nam różne wyroby garncarskie, zachęcając do kupna. Niestety, są to przeważnie duże i ciężkie dzbany, których nie moglibyśmy  dźwigać ze sobą. Kończy się więc na uśmiechach i zrobieniu wspólnych zdjęć.                                                                   

Zapada zmierzch. Płyniemy teraz w srebrnej poświacie księżyca. Dziób statku rozdziela wodę na dwa srebrne welony. Brzegi rzeki nagle zrobiły się mroczne i wysokie. Dobijamy do przystani, ale, niestety, nie jest to PAGAN. Zmyliliśmy drogę i trzeba szukać właściwego nurtu. Błądzimy trochę po rzece umiejętnie omijając mielizny. Przed nami nareszcie oświetlone światłem elektrycznym nabrzeże. Tym razem jesteśmy w PAGANIE. Czekają na nas tragarze i autobus. Nie troszcząc się o bagaż schodzimy ze statku znowu po drewnianej , chybotliwej kładce . Mam jednak już wprawę w trzymaniu się kija bambusowego. Na brzegu opadają mnie chmary jakichś owadów, które kłębią się w świetle lamp. Są to niewielkie , twarde muszki, które na szczęście nie gryzą, ale są wszędzie. Mam je we włosach , w kieszeniach i za stanikiem. Była to jedyna przygoda z owadami, jaką przeżyłam w Birmie. Owady dały się łatwo wytrzepać i nigdy więcej nie było z tym problemu.

Aby wybrać się z nami w podróż:

- Birma-Kambodża-Wietnam-Laos - kliknij tutaj

-Birma-Kambodża - kliknij tutaj

-Birma-Laos - kliknij tutaj

-Birma - kliknij tutaj

ZAMÓW NEWSLETTER