Po lewej stronie Mount Everest - zapowiada kapitan chińskiego samolotu lecącego z Katmandu do Lhasy. Wszystkie aparaty fotograficzne zostają natychmiast wycelowane w tym kierunku. Ponad gęstym kobiercem chmur widać jak na dłoni wierzchołek osławionego szczytu, w kształcie nieregularnego trójkąta, wyraźnie odcinającego się od niebieskiego tła nieba. Wygląda jak drogocenny klejnot w szafirowej oprawie. Skrzy się niebieskawą bielą. Światło słoneczne odbija się tworząc pomarańczową poświatę, coś na kształt aureoli. Z lotu ptaka wygląda jak zaczarowana, granitowa, kopista świątynia. W tym olbrzymim morzu szczytów, mniejszych i większych on jest najwyższyi najwspanialszy. Stoi na straży Tybetu, na granicy z Nepalem,niedostępny i tajemniczy. Podobnie jak Tybet zdobyty, ale nie ujarzmiony.
Na zawsze wpisany w krajobraz tej części Himalajów jest swoistą wieżą Dachu Świata.

Tybet - teokratyczne państwo mnichów, kraj tysięcy klasztorów został w 1959 roku zajęty przez wojsko chińskie i włączony do Chin. Nowa władza dążąc do osłabienia pozycji Dalaj Lamy - duchownego przywódcy Tybetańczyków, wydała walkę klasztorom. Część z nich została zniszczona, część ocalała. Wyżyna Tybetańska jest najwyżej położonym obszarem na ziemi. Średnie wysokość oscyluje w granicach 4000-5000 m. Wysokość czuje się już na lotnisku w Gandarze. Po wyjściu z samolotu uderza wyjątkowa przejrzystość powietrza i uczucie lekkiej zadyszki. Do stolicy kraju Lhasy jedzie się równą jak stół asfaltową drogą przez rozległą płaską dolinę. Wokoło widać niebotyczne szczyty, obok drogi natomiast pola uprawne. Zielenieje jęczmień i pszenica. Gdyby nie rozrzedzone powietrze i obecność gór, można by się przez chwilę poczuć jak w Polsce. Dojazd do stolicy zajmuje 2 godziny. Jedziemy z szeroko otwartymi oknami, łapczywie łapiąc ubogie w tlen powietrze. Co bardziej zapobiegliwi połykają tabletki aspiryny. Podobno rozrzedza krew. Na tej wysokości należy zachować wysoką czujność i troskę o zdrowie. Miejscowy przewodnik zaleca picie do 6 litrów płynów dziennie. Dodaje przy tym, że najlepsze na pragnienie jest tutejsze piwo. Skoro tak, to możemy nawet przekroczyć normę, stwierdzamy zgodnym chórem.
Tymczasem przed nami pojawiają się rogatki Lhasy. Wjeżdżamy od strony dzielnic zamieszkałych przez Chińczyków. Ta część miasta robi wrażenie jakby żywcem przeniesionego z kontynentalnych Chin. Szerokie ulice, blaszane dachy, mały ruch samochodowy i spora ilość rowerzystów. Jedziemy dalej, szeroka ulica kończy się przy rozległym kwadratowym placu. Gwałtownie zmienia się sceneria. Na wysokim wzniesieniu przy placu góruje nad miastem legendarny zamek Potala, olbrzymi 13 piętrowy kompleks budynków. Potala jaśnieje bielą ścian. Proste części murowane i bielone kontrastują z drewnianymi, polichromowanymi z zewnątrz pawilonami świątynnymi i mieszkalnymi - całości obrazu dopełnia dach w kolorze złota, misternie gięty na Tybetańską modłę. Olbrzymia ta budowla ma 400 m długości. W środku znajduje się prawie 1000 pomieszczeń. Aby zwiedzić wszystkie i obejrzeć prawie 10 tyś. ołtarzy i 200 tyś. figur i rzeźb potrzeba kilku dni. Zamek zbudowany w 1634 roku służył jako siedziba Dalaj Lamy i jego kolejnych wcieleń. W 1959 roku mocno ucierpiał podczas chińskiej inwazji. Ale to co zostało nadal budzi podziw.
Widok Potali - tajemniczego zamku zawieszonego na skałach na wysokości 3700 m n.p.m. w rozrzedzonym powietrzu, pośród błękitu nieba, w atmosferze mistycyzmu -jest widokiem, którego długo się nie zapomina. Znacznie większe wrażenie robią jednak wnętrza. Tajemnicze, mroczne korytarze, pomieszczenia z tysiącami rzeźb, sekretne przejścia, wszystko to sprawia, że pielgrzym lub zwiedzający zaczyna nagle odczuwać obecność bóstw, ale i demonów.
W migotliwym świetle łojowych lampek postacie zdają się ożywiać. Paszcze złych duchów połyskują zębami, ich wyszczerzone oczy zdają się zabijać wzrokiem. Ale już krok dalej olbrzymi Budda dobrotliwie spogląda w dół na śmiertelników, jakby chciał ich za chwilę przygarnąć do siebie. Mnichów jak na lekarstwo. Przeważnie siedzą na podłodze za skrzyżowanymi nogami mamrocząc mantry. Niektórzy z nich sprawiają wrażenie ludzi nie do końca pogrążonych w modlitwie. Snują powłóczyste spojrzenia za zwiedzającymi. Jakby coś obserwowali. Przyglądamy się jednemu z nich. Po jakimś czasie poprawia mnisi habit. Przez ułamek sekundy widać pagony munduru pod zakonną szatą... Potala jest ulubionym miejscem pielgrzymek Tybetańczyków. Modlą się tu o to, aby wszystkie istoty bez wyjątku osiągnęły spokój umysłu. Pielgrzymi proszą Buddę, by spokój, który zagości w ich umysłach mogli przekazać do wszystkich innych stworzeń. Żarliwie zabiegają o dar łaski, aby współczucie i miłość - rodziły się tam gdzie ich jeszcze nie ma, a tam gdzie już zakwitły, by mogły się bujnie rozwijać.
Filozofia ludów Tybetu jest przesycona altruizmem. Ci zawsze uśmiechnięci i łagodni ludzie noszą w oczach iskrę nadziei i otuchy na lepsze życie. Modlitwa jest remedium na wszystko. Recytowanie mantr- nigdy nie ustaje, bo są mantry na każdą okazję: jedzenia, pracy a nawet potrzeb fizjologicznych. Modlitwa powoduje, że najwyższa świętość wstępuje w ciało śmiertelnika.
Tybetańczyk wspinający się na znaczne wysokości nie wierzy, że przyczyną zawrotów głowy jest brak tlenu. Uważa, że to wpływ złych duchów lub słabość jego ducha opiekuńczego. Nie wybiera się on na pielgrzymkę bądź w drogę wiedziony ciekawością ludzi, miejsc czy też przyrody. Nie interesuje go piękno krajobrazu; tysiące rzeczy, które my, ludzie Zachodu, pragniemy zobaczyć i poznać. Te rzeczy nie mają dla niego żadnego znaczenia. Tybetańczyk koncentruje się na swym wnętrzu modli się i medytuje, czuje się szczęśliwy. Pouczająca to lekcja.
Dla wyciszenia, podniesienia albo ożywienia ducha warto co najmniej raz w życiu udać się do Tybetu.
Niech żywi nie tracą nadziei.

Więcej informacji o wycieczce do Tybetu KLIKNIJ TUTAJ !

ZAMÓW NEWSLETTER