Mimo trwającej kilkaset lat rusyfikacji, koczowniczy lud Nieńców zachował własną kulturę i język.
Jest przepiękny zimowy poranek. Na bezkresnej śnieżnej pustyni, prawie 120 km za kręgiem polarnym, wschodzi słońce. Będzie nam towarzyszyć przez najbliższe pięć godzin - tyle bowiem o tej porze roku trwa tutaj dzień. Dla nienieckiej osady (cium) dzień rozpoczyna się tradycyjnym wyjazdem mężczyzn do stada reniferów. Odziani w skóry tych zwierząt, w saniach ciągniętych również przez niezawodne na tej szerokości geograficznej renifery, szybko znikają za horyzontem. Na miejscu pozostają kobiety - będą szyć, gotować i sprzątać. Oto jedna z wielu osad i jeden z typowych poranków koczowniczego narodu Nieńców, liczącego niemal 30 tys. ludzi rozproszonych od Archangielska w Europie po Norylsk w Azji.
Nieńcy, swego rodzaju aborygeni rosyjskiej dalekiej północy, od wieków zamieszkiwali te ziemie, zajmując się hodowlą reniferów, rybołówstwem i myślistwem. W czasach Związku Radzieckiego także na tych terenach wprowadzono upaństwowioną gospodarkę rolną. Osady Nieńców podzielono na brygady i przydzielono do poszczególnych sowchozów. Po rozpadzie ZSRR nie powiodła się próba usamodzielnienia poszczególnych ciumów. Brak rynków zbytu dla towarów wytwarzanych przez osady doprowadził do ich ponownego uzależnienia od sowchozów. Pojawiła się jednak nowa jakość w relacjach pomiędzy sowchozem a ciumem - część stada jest teraz własnością mieszkańców osady i może być sprzedana na wolnym rynku. Brygada wypasa dziś przeciętnie od jednego do trzech reniferów.
Koczowniczy lud Nieńców wraz z Ewenkami i Nganasanami tworzy grupę narodów zwanych Samojedami, których języki spokrewnione są z językami ugrofińskimi (w Europie należą do nich fiński, estoński, węgierski i lapoński). Nieńcy to jeden z kilkudziesięciu rdzennych ludów, które zamieszkiwały Rosję jeszcze na długo przed Słowianami. Do rodziny narodów ugrofińskich należą Chantowie, Maryjczycy, Mordwini, Udmurci i kilka innych. Wszystkie one żyją na ogromnych obszarach od Powołża aż po zachodnią Syberię.
Mimo podejmowanych w XVI w. prób nawracania Nieńców na prawosławie i prowadzonej w XX w. indoktrynacji komunistycznej, naród ten w porównaniu z innymi w dużym stopniu zachował własną kulturę. Dowodzi tego m.in. odradzanie się instytucji szamana - pośrednika między światem duchów i ludzi. Nieńcy zachowali także swój język oraz wspaniałe narodowe stroje. Wyszywane ręcznie na skórach reniferów inskrypcje stanowią istną mozaikę wzorów. Przygotowanie takiego stroju, składającego się z butów (pimy), wewnętrznego futra (malica) oraz futra zewnętrznego, zszytego z rękawicami oraz czapą (jakuszka lub pany), trwa wiele miesięcy i wymaga pracy kilku kobiet. Strój mężczyzny uzupełnia ornamentowy pas z pochwą na nóż i samym nożem. Im więcej zdobień i złączy na pasie, tym wyższa pozycja mężczyzny w ciumie.
Mężczyźni wracają do osady tuż przed zachodem słońca. Jest to zarazem pora najważniejszego posiłku, którego głównym daniem - zgodnie z kilkusetletnią tradycją tego ludu - jest surowe mięso renifera. Duża metalowa miska z kawałkami mięsa o grubości dwóch, trzech palców stawiana jest na środku niewielkiego stolika. Wokół zasiadają wszyscy domownicy i przy blasku lampy naftowej rozpoczyna się posiłek. Tego dnia nie trwa on jednak zbyt długo, gdyż na deser jest jeszcze coś wyjątkowego. Oto z wyprawy do stada mężczyźni powrócili z dwoma rannymi reniferami - to efekt nocnego ataku wilka polarnego. Oznacza to, że będziemy świadkami uczty. Widok skóry zdartej ze świeżo dobitego zwierzęcia i Nieńców rozkoszujących się jeszcze ciepłym (jak nas zapewniono) mięsem na długo pozostanie w naszej pamięci.
Po skończonym posiłku wszyscy biesiadnicy udają się na zasłużony spoczynek do swoich ciumów. Słowo "cium" w języku nienieckim ma podwójne znaczenie: z jednej strony oznacza osadę, z drugiej - jurtę (przenośny namiot ze skór reniferów, budowany na planie koła). Liczba takich jurt w ciumach jest różna i wynosi od jednej do kilkunastu. W jurcie o powierzchni ok. 20 metrów kwadratowych mieszka zazwyczaj 7-12 osób. Na środku każdej z nich ustawiony jest piecyk (tzw. burżujka), a wokół rozłożone są skóry. W tych iście spartańskich warunkach, przykryci kilkoma warstwami skór i ułożeni w kręgu, zasypiamy wraz z domownikami. Płomień w piecyku szybko przygasa, więc nad ranem temperatura w jurcie niewiele różni się od temperatury na zewnątrz.
Jak koczownicy, a zwłaszcza ich dzieci, znoszą takie surowe warunki? - Proces termoregulacji jest u Nieńców o wiele lepiej rozwinięty niż u innych - mówi Walentyna Zacharowna, na co dzień stykająca się w swojej pracy z problemami tego ludu. Pozwala to na przykład nienieckim kobietom - zresztą zgodnie ze zwyczajem - rodzić dzieci na dworze. Po urodzeniu niemowlę zostaje wytarzane w śniegu, po czym zanosi się je do ciumu i umieszcza w wiszącej kołysce.
Wskaźnik umieralności wśród dzieci jest tutaj stosunkowo wysoki. Często chorują, lecz bywa i tak, że pijani pasterze, pędząc saniami, gubią je w tundrze. Dlatego też cztery lata temu w osadzie Sowieckij koło Workuty otwarto pierwsze w Rosji nienieckie przedszkole. Zimą, która trwa tutaj dziesięć miesięcy, w przedszkolu przebywa ok. 40 dzieci w wieku od trzech do czternastu lat. Już jednak w wieku 11-13 lat dzieci zabierane są przez rodziców, wtedy bowiem wkraczają w dorosłość i na równi z dorosłymi rozpoczynają pracę. - Właśnie wczoraj przyjechali po trzynastoletniego chłopca - żali się Nela Ponoszarienko, dyrektorka przedszkola. - Ale jego ojciec jest chory, a ktoś musi pracować.
Mimo wygód, jakie zapewnia przedszkole swoim wychowankom (bieżąca ciepła woda, gorące posiłki, telewizor, wideo), dzieci bardzo tęsknią za rodzicami i chętnie wracają do jurt i reniferów. Zew natury oraz rodzina okazują się ważniejsze niż zdobycze cywilizacji końca XX wieku.