Tikal rzuca na kolana… Słyszeliśmy te legendy, ale wciąż nie wierzyliśmy do końca. Jeszcze tylko godzina lotu samolotem do Flores dzieliła nas od Tikalu. A potem już miało nie być tak jak dawniej. Lądujemy… Jeszcze można się wycofać? Otoczyło nas powietrze wilgotne i gorące, tak gęste, że można by w nieskończoność ciąć je nożem, a wciąż pozostałoby nieusuwalnym, nasilającym się zapachem dżungli, drażniąca nozdrza wonią życia pulsującego wśród zieleni subtropiku. W tym nowym świecie, który dla nas się zaczyna, gdzie cisza tętni oddechem miliardów żyjących stworzeń - - - oto jesteśmy, duszą i ciałem, na zawsze poddani temu miejscu. Mali poddani natury. Ludziki w gąszczu życia i magii Tikalu mijamy jezioro Peten, gdzie przed wiekami osiedlili się Majowie, budując sobie niskie domy w kształcie ludzkich twarzy., uczymy się między sięgającymi nieba ścianami drapieżnej zieleni. Oddychamy, nie oddychając, przesycone gamami zapachów powietrze zapiera nam dech, a jednocześnie pozwala żyć, wiruje wokoło nas, tłoczy się do naszych umysłów, aż do momentu, kiedy patrzymy na rzeczywistość jak pogrążeni w letargu, otumanieni, do żywego przesiąknięci atmosferą Tikalu. Wystarczyło kilkadziesiąt minut, by dżungla odniosła niepodzielne zwycięstwo. Każdy zmysł i mięsień, każda kość zmęczona niewygodami podróży, rodzi się na owo. Czas krąży nad nami i zachłannie pociąga nas do swego królestwa. Małą istotą istnienia jesteśmy tu, gdzie narodził się człowiek. Przybiliśmy do miejsca, w którym Bogowie Majów zaczęli stwarzać świat. Nie ma już odwrotu. Otwieramy magiczne drzwi do przeszłości, która nie umarła, lecz żyje bardziej realnie niż my sami. Stajemy przed olbrzymią siejbą-świętym drzewem Majów, której wysoki, smukły pień rozchodzi się ku ziemi czterema rozgałęzieniami korzeni. Majowie wierzyli, że te korzenie wyznaczają cztery strony świata.  Gdy zadzieramy głowy do góry, słońce ledwo przebija się do nas promykami przez gęstą koronę drzewa. Wokoło panuje półmrok, w którym kryją się wszystkie głosy dżungli. Przez cały czas towarzyszy nam szelest szybkonogich coatimundi i śpiew ptaków. Z gałęzi na gałąź skaczą i zwieszają się po grubych lianach miniaturowe małpki-pająki. Jest ich mnóstwo; na drzewach , zarośniętych ścieżkach, oglądają się za nami, po czym biegną przed siebie, na pamięć prowadzą do serca swego królestwa. Powoli docieramy coraz bliżej, mrużąc oczy, stopniowo coraz silniej rażeni ostrym, zwycięskim światłem. I oto jesteśmy. Ognista kula dojrzała purpurą. Wisi bezwstydnie ponad wszelkim cieniem, gdy człowiek zdobywa szczyt. Każdy milimetr ludzkiego ciała zaczyna oddychać rodzącym się złotem. Trwamy nieruchomo, wyczerpani, nareszcie tutaj, jak na Olimpie, po pieszym zdobyciu góry bogów. Przed nami po horyzont rozciąga się tylko dżungla, potężny ocean drzew tonących w tajemnicy jasnej zieleni. Okrąża nas morze roślinności falującej rytmem podmuchów, wiatru, który pamięta jeszcze dzieciństwo każdej rośliny, przechowuje pamięć aktu budzenia się do życia, pierwszego kiełkowania, pączkowania i rozkwitu na głodnej ziemi. Kim jesteśmy, gdy znajdujemy się tutaj, na świętej piramidzie? Majowie nie budowali ich dla siebie, lecz po to by mieć godne miejsce do darowania niebu ofiar. Choć nie byli narodem tak krwawym jak Aztekowie, czasami także składali ofiary z ludzi. Przy biciu bębnów, jęku tysięcy fletów, w świetle płonących pochodni, kapłani wchodzili na szczyt świątyni wraz ze wschodem słońca. Lud skropiony krwią ofiary rozpoczynał niekończące się rytuały, tańce i śpiew do słońca. Przystrojeni w pióropusze Indianie pod wpływem halucynogennych owoców drzewa koloki, wznosili do nieba swe modły i prośby. Nietrudno wyobrazić sobie tę atmosferę, mamy wrażenie, że Tikal tylko chwilowo opustoszał. Chyba żadna kultura nie wytworzyła sobie tak bliskiego kontaktu ze swoimi bóstwami. Tu tylko człowiek stwarzał marzenia i wiarę, w nieogarniętej przestrzeni i swobodzie, gdy żył w zgodzie z naturą. Pozostawał  z dala od wszelkich wpływów, zależny jedynie od siebie i własnej religii. Gdy nastały czasy konkwisty, chrześcijanie usiłowali wyniszczyć tę kulturę. Przywieźli ze sobą religię Europy - przepych i ciasnotę, wiernych duszących się wśród ludzkich wytworów, podczas gdy w Ameryce Łacińskiej jedynie przyroda pośredniczyła między bogami, a ludem. Tikal taki pozostał.  W tym miejscu niebo i ziemia łącza się ze sobą i stają jednością. Opisać ten stan słowami – to niemożliwe. Zresztą wszelkie próby oddania tej świadomości, która tu powstaje , są bezcelowe. Jak powiedział Waldemar Łysiak:”…wiedzieć, a widzieć i dotknąć - to tak jak czytać o miłości, a zakochać się”. Dlatego trzeba tu przybyć , przeżyć to  samemu, dla siebie odkryć zagubiony świat. My jeszcze wciąż tu jesteśmy i na zawsze pozostaniemy, by tutaj w myślach umrzeć, u źródeł wszechświata. Było nam dane przeżyć to, co się miało stać. Stanęliśmy w środku przestrzeni, gdzie powstał zalążek nowego życia. Przybyliśmy tam, gdzie stworzył się kształt prawdy. Narodziliśmy się ludźmi. W nas, nieskończenie małych, powstał świat i zatętniła krew.Tikala

Aby dowiedzieć sie więcej o wyprawach:

- Meksyk - Honduras - Gwatemala - kliknij tutaj

- Panama - Kostaryka - Nikaragua - Salvador - Gwatemala (Copan) - Honduras - Belize - Jukatan - kliknij tutaj

ZAMÓW NEWSLETTER