TROCHĘ HISTORII
Był rok, 1902 gdy przez wulkaniczny masyw gór Virunga porośniętych gęstym deszczowym lasem przedzierał się kapitan niemieckiej armii - Robert von Beringe. Celem ekspedycji była penetracja terenów dzisiejszej Rwandy przydzielonych Niemcom podczas konferencji berlińskiej w 1885 r., kiedy to arbitralnie podzielono obszar Afryki (wraz z tubylcami) pomiędzy mocarstwa kolonialne. Von Beringe miał dokonać inspekcji nowych niemieckich posiadłości, włącznie z poinformowaniem jej mieszkańców, iż stali się szczęśliwymi poddanymi niemieckiego cesarza Wilhelma.
17 Października kapitan dostrzegł w dżungli poruszające się sylwetki tajemniczych zwierząt. Natychmiast zareagował tak, jak w owych czasach wypadało zareagować w Afryce każdemu białemu gentelmenowi na widok czegokolwiek jeszcze żywego - przymierzył i wystrzelił, zabijając - jak się zaraz okazało - dwie duże małpy.
Następnie odciął im głowy i dłonie (ta „procedura” weszła potem na stałe do kanonu kłusowniczego) i po powrocie dostarczył trofea do berlińskiego Muzeum Zoologicznego. Po zbadaniu szczątków okazało się, iż kapitan von Beringe „odkrył” (pewnie sam tym zdziwiony) nieznany do tej pory podgatunek górskiego goryla, nazwanego następnie na jego cześć gorilla beringei.
Znane są trzy podgatunki goryli: Gorilla gorilla, którego spotykamy na nizinach wschodnich od Kamerunu po Kongo; Gorilla graueri, który żyje na nizinach we wschodnim Kongo oraz Gorilla beringei - goryl górski, występujący w Afryce jedynie w dwóch miejscach: parku narodowym Bwindi w Ugandzie i słynnych górach Virunga na granicy Rwandy i Kongo. O ile liczba goryli nizinnych wynosi kilkadziesiąt tysięcy, o tyle goryl górski z populacją wynoszącą 700 osobników nieustannie znajduje się na progu wymarcia.
Sławę (a kto wie czy nie ocalenie) goryle górskie zawdzięczają słynnej amerykańskiej badaczce Dian Fossey, która spędziła 20 lat w górach Virunga walcząc o przetrwanie tych unikalnych małp. Podczas obserwacji goryli naśladowała ich zachowanie, aby zdobyć zaufanie stada - poruszała się na czterech kończynach a podczas żerowania udawała, że żuje liście i łodygi tych samych roślin, którymi się odżywiały. Dzięki tym próbom najpierw wzbudziła ciekawość swoich podopiecznych a następnie została całkowicie zaakceptowana przez stado jako, kolejny członek grupy.
Szczególna przyjaźń połączyła ją z młodym samcem imieniem Digit, który czasami obejmował ją ramionami i czule klepał po głowie. Digit został zabity przez kłusowników, którzy obcięli mu dłonie (wykorzystywane przez kupujących je „turystów” jako popielniczki!) i głowę, aby sprzedać je jako trofea. Wstrząśnięta tym zabójstwem Fossey postanowiła stworzyć działającą do dzisiaj Fundację Digita, której celem jest ochrona goryli. Jej niekonwencjonalne metody walki z kłusownikami bulwersowały opinię publiczną a sama Fossey została w tajemniczych okolicznościach zamordowana w 1985 r., najprawdopodobniej z ręki kłusowników, z którymi tak zaciekle walczyła. Przed śmiercią zdążyła opublikować słynną książkę „Goryle we mgle”, która stała się światowym bestsellerem, a film nakręcony na jej podstawie okazał się sensacją trwale zmieniając wykreowany przez Hollywood mit o gorylu jako pomniejszonej wersji dzikiego King Konga. GORYL JAKI JEST...
Goryle górskie żyją w grupach rodzinnych prowadzonych przez najstarszego dominującego samca - patriarchy grupy rodzinnej, który jest zwykle ojcem większości dzieci. Spełnia on zasadniczą rolę w utrzymaniu spójności grupy, której przewodzi. W czasie codziennych wędrówek w poszukiwaniu pożywienia, jeśli wybrana przez niego droga wymaga przejścia przez otwartą przestrzeń, pokonuje ją pierwszy, zawsze gotowy do odparcia ewentualnego zagrożenia. Kiedy około 15 roku życia samiec goryla osiąga dojrzałość płciową, włosy na jego klatce piersiowej zanikają, a na grzbiecie część czarnego owłosienia pleców stopniowo siwieje tworząc szeroki poprzeczny pas. Samce uzyskują wtedy miano „srebrzystogrzbietych" (silverback). Typowa grupa goryli górskich składa się ze „srebrzystogrzbietego”, kilku młodszych samców którzy jeszcze nie osiągnęli dojrzałości płciowej, oraz z paru dojrzałych samic i ich dzieci w różnym wieku .
Potężny 200 kilogramowy przywódca zachowuje się życzliwie wobec pozostałych członków rodziny a matki z ufnością powierzają mu podrośnięte dzieci, gdy potrzebują spokoju, aby nakarmić noworodki. Młode zupełnie bezkarnie „wchodzą na głowę” - często dosłownie - swemu ojcu, który znosi to ze stoickim spokojem. Gdy jedna z matek umiera, to właśnie „srebrzystogrzbiety” zajmuje się osieroconym malcem, a nie inna samica. Młode samce osiągające dojrzałość płciową opuszczają grupę i pozostają samotne dopóki nie uda im się przekonać samic z innej grupy, by dołączyły do niego, aby stworzyć nową grupę rodzinną. Przejście zawsze jest dobrowolne i samica ma tu decydujący „głos”. Samice nigdy nie żyją samotnie. Jeśli odchodzą od jednej rodzinnej grupy, natychmiast przyłączają się do innej lub do jakiegoś samotnego, atrakcyjnego samca jeszcze „bez zobowiązań” szukającego właśnie życiowej partnerki.
Goryl jest stworzeniem ściśle wegetariańskim - zależnie od gatunku, zjada liście, łodygi lub korzonki. Roślinożerny małokaloryczny spo- sób odżywiania się i potężny wzrost, zmuszają goryla do zjadania ogromnej ilości roślin – do 30kg dziennie! Stąd też „beczułkowata” postura małpy, która musi zmieścić w swoim żołądku całkiem poka- źną ilość pokarmu. Żerujące goryle przebywają dziennie dystans nie większy niż 1-2 km, co ułatwia odnalezienie ich w dżungli. Wystarczy znać miejsce pobytu z poprzedniego dnia, na pewno będą niedaleko.
WIZJA LOKALNA
Afrykański poranek w Parku narodowym Virunga w Rwandzie. Chłodny – bo na wysokości 2400m. Na horyzoncie wyłaniają się szczyty nieodległych wulkanicznych stożków przebijających ostrymi, poszarpanymi szczytami zasłonę mgieł podświetlaną przez słońce. Widok trochę nierealny, wręcz bajkowy. O godz. 8 odbywa się odprawa turystów – szczęśliwych posiadaczy pozwoleń na odwiedziny u górskich goryli. Pomimo wręcz zaporowej ceny - ok. 375 USD za parogodzinną wycieczkę w tajemnicze góry, w tym obserwację goryli ograniczonej przepisami do tylko jednej godziny - chętnych nie brakuje. Pozwolenie trzeba rezerwować z paromiesięcznym wyprzedzeniem, bowiem populacja turystów wzrasta szybciej niż populacja goryli.
W strażnicy parku dzieleni jesteśmy na parę grup - dokładnie tyle, ile jest stad goryli, których obserwacja jest dozwolona. Po ośmiu turystów w każdej grupie – to maksymalna ilość obserwatorów jednej rodziny goryli. Limit dzienny ma chronić te dzikie zwierzęta przed nadmiernych oswajaniem się z człowiekiem. Każda ósemka instruowana jest przez swojego opiekuna o zasadach zachowania i bezpieczeństwa na terenie parku. Dowiadujemy się „do and don’t” – czyli co można a czego czynić nie wolno. Tych „nie” jest dużo więcej. Przy bezpośrednim spotkaniu, nie należy patrzeć gorylowi prosto w oczy, gdyż odbiera to jako wyzwanie do walki, zabronione jest używanie flesza itd.Na ścianie strażnicy zawieszono dużą tablicę z kratkami, a w każdej z nich rysunek przedstawiający czyn zabroniony, który zamaszyście przekreślono. Oczywiście nie można śmiecić, krzyczeć, oddalać się od grupy itd. Na jednej z przekreślonych kratek widnieje ... para kopulujących turystów! No cóż, ...widocznie były precedensy!?
Aby dostać się do skraju dżungli trzeba jeszcze przejechać przez okoliczne wioski i pola uprawne okalające ciasnym pierścieniem granicę obszaru chronionego. Nie ma żadnej strefy przejściowej – z jednej strony kartofliska, zaraz z drugiej unikatowa dżungla, w którą stopniowo zagłębiamy się ścieżką prowadzących do matecznika goryli. Dwie godziny brodzimy poprzez bambusowe zagajniki w błotnistym gruncie rozbitym kopytami wędrujących tędy leśnych bawołów, by w końcu zatrzymać się na komendę daną przez strażnika. Grupa nieruchomieje rozglądając się z pewną dezorientacją - trud przezierania się przez chaszcze jakby na chwilę przymglił świadomość tego, po co tu właściwie zabrnęliśmy. W głowie trochę huczy, gdy płuca łapczywie łapią powietrze - w końcu znajdujemy się na tej samej wysokości, co szczyty Tatr!
Strażnik wskazuje ręką kępę gęstej zieleni. Nie widać nic specjalnego, poza tym, że szczyt splątanego zielska się dziwnie porusza. I nagle wszyscy dostrzegamy kłąb czarnego futra staczający się po plątaninie skłębionych ciasno zarośli. Młody goryl!! - jeszcze na tyle lekki, że może wspinać się na krzewy – pod dorosłym osobnikiem łamałyby się gałęzie. Zapominamy natychmiast o zmęczeniu, a ręce gorączkowo i po omacku (bo wzrok utkwiony gdzie indziej) poszukują po kieszeniach aparatury rejestrującej. Po chwili w ciszę wdziera się delikatne staccato trzaskających migawek.
Strażnik w międzyczasie rozgląda się badawczo powiększając sobie pole obserwacji siekąc maczetą co wyższe krzewy, by po chwili wskazać grupie nowy kierunek obserwacji. Trudno w pierwszej chwili uwierzyć – parę metrów od nas, pomiędzy soczystymi łodygami jakiegoś zielska siedzi...tak! – to potężny srebrnogrzbiety górski goryl. Szef stada we własnej osobie siedzący jak Budda w wydętym brzuchem, właśnie chrupał trzymaną w ręku łodygę sprawnie obłupując ją zębami ze zdrewniałych części. Nawet na nas nie spojrzał zajęty powolną konsumpcją. Widok tak niesamowity, że przez chwilę odrealnił upływ czasu.
Przewodnik podprowadza nas jeszcze bliżej – może na trzy metry. Staccato migawek zwiększyło częstotliwość zbieżną teraz chyba z przyspieszonym biciem naszych serc. Z bliska dokładnie widać, że to naprawdę d u ż e zwierzę. Błyszcząca sierść kryje 200kg umięśnionej bestii, która – gdyby tylko zechciała - jednym uderzeniem potężnej łapy z łatwością skręciłaby każdemu z nas kark. Pewnym momencie goryl wstaje i rusza prosto na nas! Ale bez złowrogich zamiarów – po prostu znaleźliśmy się na jego ścieżce. Strażnik wydaje z siebie jakieś dziwne odgłosy, które zapewne w języku goryli znaczą tyle, co – „spokojnie stary, te białe małpy ze mną i to tylko na chwilę. Ot, skubną sobie jakiś listek i zaraz pójdą”.
Kolos przetacza się obok nieomal ocierając się o nas – może pół metra! Emanuje z niego tyle mocy, że wręcz fizycznie rozpycha przed sobą przestrzeń. Godzina obserwacji mija nie wiadomo kiedy i już czas na powrót. Ekscytacja powoli przechodzi w błogą satysfakcję – widzieliśmy króla dżungli! Przeżycie warte każdego wydanego na to dolara.
WIDZĘ .. MGŁĘ
Droga powrotna wyprowadza nas ponownie na kartofliska, których gęste zagony wydają się być pętlą powoli zaciskającą się wokół dżungli. Góry Virunga to bajecznie żyzna ziemia i zarazem najgęściej zaludniony obszar Afryki. W Rwandzie nie ma przemysłu, który dałby pracę rolnikom posiadającym przeciętnie po dziesięcioro dzieci. Wzrost produkcji żywności może odbyć się tylko w jeden sposób – zwiększaniem areału. Tyle, że po horyzont wszystkie zbocza górskie poza terenem parku zostały już zaorane. A dzieci przybywa w rekordowym nawet jak na Afrykę tempie. W 1994 r. znaleziono drugi sposób „rozwiązania” problemu - skoro nie można zwiększyć obszaru pól, można zmniejszyć zaludnienie. W ciągu 3 miesięcy zmniejszono je o milion podczas słynnej masakry ludu Tutsi dokonanej przez ich pobratymców z plemienia Hutu. Dziś takie „rozwiązanie” na szczęście wydaje się już niemożliwe. Pozostaje, więc wykarczowanie pod uprawy tej resztki przyrody, jaka jeszcze ocalała.
Paradoksalnie jedyną szansą ocalenia goryli jest...turystyka. Tak długo jak ekonomiczne korzyści wynikłe z napływu dewiz za wstępy do parku będą wyższe niż zysk z kartofli posadzonych na miejscu wyrżniętej dżungli, tak długo goryle będą miały dom. To ekonomia a nie sentymenty czy „świadomość ekologiczna” utrzymuje je przy życiu. Rwandyjski rząd to rozumie, bo skrzętnie liczy napływające dolary. Ale co ma liczyć rwandyjski rolnik? Na razie liczy kolejne przychodzące na świat dzieci, które za parę lat zaczną się rozglądać za swoim kawałkiem pola. A patrzeć będą w jedynym jeszcze możliwym kierunku – w stronę dżungli z gorylami. Tak długo jak istnieje centralny rząd, tak długo raczej nie będzie to możliwe. Ale kiedyś ktoś głodny zada tu pytanie: kto jest ważniejszy – goryle czy ludzie? Dlatego przyszłość „goryli we mgle” wydaje się być więcej niż mglista, a piszący te słowa BARDZO chciałby się mylić.
Aby przeżyć przygodę w Rwandzie kliknij tutaj!