Jest nowozelandzka wiosna 2009roku. Z niewielką grupą podróżników wracam do Auckland z rejonu Rotorua. W pamięci spokojnie już układają się wspomnienia żywych gejzerów, wielokolorowych bulgoczących, gorących źródeł , jezior w kalderach wygasłych wulkanów. Wspomnieniem są jaskinie z milionami świecących robaczków na stropie , dalekie zarysy wulkanów, stada owiec, spotkania z Maorysami, przedziwne lasy paprociowe. To mamy poza sobą. Jedziemy wzdłuż północno wschodniego wybrzeża Wyspy Północnej z myślą o odpoczynku w motelu, gdzie przed oknami rośnie przedziwne drzewo o liściach w kolorze różowym.
Podobno z biegiem tygodni ta różowość zamieni się w zieleń, ale teraz na wiosnę jest to naprawdę oryginalne.
Za oknami samochodu cały czas niczym nie zgaszona , ostra zieleń krajobrazu wciska się tą zielonością w każdy zakątek mózgu.
W miejscowości Te Puka nagle skręcamy w prawo, prostopadle do wybrzeża. Stajemy w dzielnicy willowej w jakiejś miejscowości nad samym oceanem. Pilot ma tu coś do załatwienia, a my mamy półtora godziny czasu wolnego. Samochód stoi przy samej wydmie, na którą jakoś nikt nie rzucił okiem. Nasza mała grupka decyduje się pójść gdzieś na kawę. Początkowo idę z nimi w kierunku zaplanowanej kawy. Nagle coś wstrzymuje mnie jakby niewidzialną ręką. Przepraszam ich, zawracam i kieruję się na plażę.
Dobrze wyczułam, że jest tu coś niezwykłego. Zarejestrowałam to chyba kątem oka wysiadając z samochodu.
Wzdłuż oceanu ciągnie się szeroki na ok. 50 m pas wydm. Wspinam się na wydmę.I tu oczarowanie. Nie zdawałam sobie dotychczas sprawy, że nadmorskie wydmy mogą być tak piękne. W Polsce rosną na wydmach mikołajki i sadzi się też pachnące róże, ale takiej orgii kwiatów jak tutaj nigdzie na świecie nie widziałam. Rozpostarł się przede mną rozległy kolorowy, gęsty dywan, czasem tylko poprzecinany ścieżkami prowadzącymi na plażę.
Piękne, podobne do ogromnych rumianków lub gerber , gazanie we wszelkich, oprócz niebieskiego, kolorach i odcieniach porastają gęsto wydmę. Przeplatają je różnobarwne kwiaty portulaki. Między tym niskim kwieciem pną się do góry wyższe krzewy jasno cytrynowego łubinu.
W wielu miejscach wciskają się w kolorowy kobierzec drobne białe kwiaty cebulowe, zbliżone do śnieżyczek. Patrzę oszołomiona. Pięknie świeci słońce. Uzupełnienie brakującej na wydmie kolorystyki stanowi niebieski ocean i błękitne niebo. Paleta barw jest więc pełna.
Zrobiło się ciepło. Zostawiam na wydmie kurtkę i buty. Wychodzę na szeroką , chyba na 60m, zupełnie pustą plażę. Piasek biało żółty, dobrze ubity. Wszędzie spotkać można spore, nie uszkodzone muszle. Podnoszę kilka i chowam dla moich bliskich . Wchodzę do wody, ale niestety jest zimna i brodzenie nie sprawia mi przyjemności. Ocean w zestawieniu z plażą i ukwieconą wydmą stanowi zachwycający pejzaż. W wodzie , niedaleko brzegu przycupnęły niewielkie wyspy - jedne skaliste, inne porośnięte zielenią. Dwa rzędy łagodnych fal załamuje się wzdłuż brzegu.
Wracam na kwiatowy kobierzec, kładę się na małym piaszczystym poletku i rozkoszuję słońcem. W oddali na tle tego kolorowego dywanu spostrzegam wyraźne, duże amarantowe plamy. Chyba to jakieś inne kwiaty. Muszę to koniecznie sprawdzić. Przebrnęłam wśród gazanii jakieś 100 m i widzę całe poletka porośnięte angielską pelargonią - różową i amarantową. Coś pięknego.
Rośnie to wszystko w białym piachu, bez cienia próchnicy. A może ten piach jest tylko na wierzchu? W pobliżu wydm czai się jakaś zapomniana góra o wyraźnym kształcie wulkanicznym - może to ona kiedyś użyźniła glebę i ma jakieś zasługi w stworzeniu tego krajobrazu? Ciekawa jestem, czy wydma pokryta jest tak obfitym kwieciem tylko na wiosnę? Może w innych porach roku pojawiają się tu jakieś odmienne kwiaty?
I pomyśleć, że niewiele brakowało, a ominęła by mnie ta wspaniała uczta dla oka. Była to prawdziwa niespodzianka, nie ujęta w programie wycieczki.
Wracają towarzysze wyprawy, zadowoleni, że wypili kawę, nieświadomi tego, co stracili.
Aby wyruszyć z Nami w podróż do Nowej Zelandii kliknij tutaj.