Każdy stan w amerykańskiej federacji ma swój nieformalny przydomek, który ma oddać jego najbardziej charakterystyczną cechę - niekoniecznie dosłowną. Chodź często nawiązuje do jakiegoś charakterystycznego elementu krajobrazu czy też cechy klimatu, to tak naprawdę oddaje pewien metafizyczny „stan” ducha jego mieszkańców.

Kalifornia – to „Złoty Stan”. I nie chodzi tu o nawiązanie do słynnej gorączki złota z 1848 r. Zasoby szlachetnego metalu, (choć kiedyś w fantastycznej ilości) dawno się już wyczerpały, ale dzisiejszym „złotem” Kalifornii jest przede wszystkim jej niezwykły mit – kraju ziszczenia marzeń każdego amerykańskiego „Jazona”, który odważy się wybrać po kalifornijskie „złote runo” niezwykłych możliwości samorealizacji. To centrum amerykańskiej kreatywności i najważniejszy w kraju poligon sprawdzania technologicznych innowacji. To jeden z najważniejszych w świecie ośrodków badań technicznych i siedziba paru uniwersytetów będących zagłębiem laureatów Nagrody Nobla. Gdyby Kalifornia odłączyła się od reszty USA (zgodnie z konstytucją może dokonać tego jedynie Teksas), to powstałoby państwo zajmujące od razu szóste miejsce na świecie pod względem dochodu narodowego i zapewne jeszcze wyższe, jeśli chodzi o znaczenie dla nauki i kultury światowej.
golden-gate
Łagodny klimat, w którym deszcze padają tylko zimą, żyzne ziemie (3% obszaru kraju daje 20% produkcji rolnej), największy na świecie ośrodek produkcji zaawansowanej elektroniki, najważniejsze centrum kinematografii na globie i niezwykłe w skali całego świata krajobrazy, stanowią o niezachwianym przekonaniu mieszkańców o własnej wyjątkowości. To w Kalifornii rosną najstarsze, największe i najwyższe drzewa na świecie (to trzy różne gatunki!), to tu znajduje się zarówno najniższy jak i najwyższy (poza Alaską) punkt na terenie USA, najwyższy wodospad kraju (i jeden z najwyższych na globie) i pierwszy park narodowy świata.
Obszar ten odkryty w XVI wieku przez słynnego zdobywcę Cortesa optymistycznie ochrzczono Kalifornią – nazwą zapożyczoną z romansu pisarza de Monalvo, który opisywał w swym dziele fikcyjną wyspę - „Kalifornię, czyli krainą leżącą na prawo od Indii, a w pobliżu do raju na ziemi”. Cała ludność tubylcza została podbita, ochrzczona i w podzięce za tę przysługę zapędzona do niewolniczej pracy tak, że w wyniku trzystuletnich hiszpańskich rządów miejscowi Indianie zostali skutecznie, (bo w 100%) przemieszczeni z raju - tyle że z ziemskiego do niebiańskiego.

Ziemie mimo wszystko okazały się mało atrakcyjne dla kolonistów, więc Hiszpania obawiając się (słusznie) ekspansji Anglików postanowiła zabezpieczyć swoje roszczenia do Kalifornii rozbudowując system „missiones” - czyli klasztorów pełniących również funkcje lokalnych centrów politycznych administracyjnych i gospodarczych. Oddzielone były od siebie o jeden dzień jazdy końskiej. Nazwy tych missiones zawsze nawiązywały do imion chrześcijańskich patronów. Po hiszpańsku święty to - „san”. a święta – „santa” i stąd pochodzą nazwy miejscowości znane również z popularnych seriali: Santa Monica, Santa Barbara czy San Francisco.

W 1823 Kalifornia staję się odległą prowincją niepodległego już Meksyku z populacją liczącą ok. 3000 białych osadników, którzy z czasem wytworzyli arystokratyczną elitę (niektórzy w domach mieli nawet drewniane podłogi zamiast klepiska! ) nazywającą się - Californios. To z tej nowej szlachty pochodził bohaterski Zorro, bowiem historia toczyła się właśnie na terenie ówczesnej meksykańskiej Kalifornii.
W latach 30-tych XIX w skutek ekspansji rosyjskich kupców futer podążających od strony (należącej do rosyjskiego imperium) Alaski przez parę lat Meksyk graniczył z Rosją!! – jedynym państwem w dziejach świata, które rozciągało się kiedyś na trzech kontynentach. Zanim jednak narodziła się kałmucko-metyska przyjaźń, na scenie kalifornijskich dziejów pojawili się Amerykanie. W wyniku wojny o Teksas, w którym amerykańscy osadnicy w 1836r ogłosili niepodległość i przyłączyli stan do USA, Meksyk lawinowo stracił również inne północne prowincje – w sumie połowę swojego terytorium łącznie z Kalifornią. Aby uniknąć posądzenia o zwykły międzynarodowy rabunek (my, bogobojni Amerykanie? – nigdy!!) rząd w Waszyngtonie formalnie zakupił te tereny od Meksyku za 18 mln dolarów. Paradoks sprawił, iż parę dni po „zakupie”, na terenie Kalifornii odkryto złoto – w ciągu dziesięciu lat wydobyto kruszec o wartości 30-krotniej większej niż suma tej transakcji – największej (obszarowo) i najkorzystniejszej (finansowo) w dziejach świata.

Podróżując po stanach, często rozczarowuje to, co było znane wcześniej – z seriali czy czasopism. Wyobraźnia napędzana medialnym mitem źle znosi konfrontację z rzeczywistością. Za to zachwycają miejsca mniej w świecie okrzyczane, lub wręcz zupełnie nie znane. Dotyczy to również Kalifornii - kraju nieprawdopodobnych kontrastów; gdzie wystarczy parę godzin jazdy, aby z zatłoczonych miast przenieść się na prawdziwie bezkresną pustynię lub w sosnowe górskie lasy. W tym samym dniu można błądzić między kaktusami saguaro a potem znaleźć ośnieżony stok do jazdy na nartach.

Największe miasto stanu – Los Angeles nazywało się kiedyś El Pueblo de Nuestra senora la Reina de Los Angeles de Porciuncula!! i liczyło... 44 mieszkańców. Po 200 latach z nazwy ubyło 10 członów a przybyło za to 12 milionów mieszkańców. Betonowa dżungla, której infrastru- kturę stworzył samochód (już w 1925r na trzech mieszkańców przypadał jeden pojazd) a pieszy jest podejrzanym nieporozumieniem na którego widok zwalnia policyjny patrol. Miasto za zachodnim horyzontem oparte o parę słynnych plaż (Venice, Santa Monica) o wodzie tak zimnej, iż dzwonią w niej męskie klejnoty – to dlatego panienki z hollywoodzkich seriali chętniej biegają po piasku niż topią swe wdzięki w falach. Centrum miasta jest zagubionym skupiskiem kilkunastu wieżowców wyrastających sponad bezbrzeżnej płaszczyzny niskiej zabudowy pociętej siatką jednakowych ulic.

Parę kilometrów na północ od centrum ulokowała się zawieszona na paru równoległych ulicach najsłynniejsza legenda świata – Hollywood. Niegdyś zaciszna podmiejska wioska, której zalety kinematograficzne odkryto dosyć wcześnie: słońce i bliskość meksykańskiej granicy dokąd uciekali producenci pierwszych filmów na wieść o zbliżaniu się agentów Thomasa Edisona - wynalazcy amerykańskiego projektora, którzy domagali się opłat za korzystanie z nowego wynalazku. Tak powstawało kino akcji. Hollywood w zasadzie nic nie straciło ze swojej kameralności, to nadal podmiejski zaścianek żyjący własną legendą w cieniu słynnego napisu HOLYWOOD na pobliskich wzgórzach. Całkowita banalność tego miejsca ma się nijak do światowego rozgłosu. Dziesiątki sklepów zapełnionych kiczem made in china rozświetlają neonami mosiężne gwiazdy wtopione w chodnik wzdłuż Alei Sławy prowadzącej do China Theater - kina z betonową wylewką przed wejściem z odbitymi śladami dłoni i stóp największych sław ekranu . To chyba jedyne miejsce gdzie faktycznie można się otrzeć o magię kina , gdzie legenda styka się ze światem materialnym - naszą dłoń możemy zanurzyć w zastygłym betonem dotyku Szwarzeneggera, a stopę intymnie przyłożyć do ...odcisku łapy Kaczora Donalda. On też tu był.Kręgosłupem Kalifornii są góry Sierra Nevada, dzielące ten stan na zieloną część zachodnia i półpustynną wschodnią, której kulminacją jest słynna Dolina Śmierci. To najgorętszy punkt kuli ziemskiej – zapadlisko geologiczne o najgłębszej na kontynencie depresji– 86m ppm. Paradoksalnie najwyższy punkt USA - Mount Whitney znajduje się zaledwie w odległości 145 kilometrów. Nazwę dolinie nadali poszukiwacze złota starający się przebić dalej na zachód do złotodajnej krainy po drugiej stronie gór, których nie można było przebyć z powodu zasypania przełęczy śniegiem. Pionierzy nie byli chyba najlepszego zdania o miejscu wymuszonego postoju, jeśli resztę punktów topograficznych obdarzyli równie pogodnymi nazwami: Góry Pogrzebowe, Szczyt Trumienny, Piekarniczy Potok czy Diabelskie Pole Golfowe.

Krajobraz Doliny faktycznie jest zaprzeczeniem sielskiego krajobrazu: bezwodne, nagie zbocza umajone barwną paletą mineralnych osadów bez śladu jakiekolwiek życia. Mało jest miejsc na ziemi gdzie można umrzeć z pragnienia z widokiem na wyśnieżone w oddali szczyty gór. Pierwszym podróżnikom walczącym z pragnieniem i głodem kraina ta musiała wydawać się martwym przedsionkiem piekła ,a jednak dziś, w samym sercu doliny ulokowało się osiedle drewnianych bungalowów przeznaczonych dla koneserów tego unikatowego krajobrazu. Najlepiej pasowałoby tu określenie – „surowe piękno”, tyle, że można je dopiero docenić z komfortową świadomością zbliżającego się spożycia steku zapitego zroszoną chłodem szklanicą piwa w pobliskiej knajpie.

A jednak ta pozornie martwa kraina jest domem kojotów, lisów, rysi a nawet kozic. Doliczono się 200 gatunków ptaków i 3 rodzajów „pustynnych” ryb, które przetrwały tu od epoki lodowcowej w słonych jeziorkach polodowcowych. Jedną z nich jest Karpieniec z Czarciego Dołu (Devils Hole)– ryba o najmniejszym obszarze występowania na całym globie. Żyje jedynie w pojedynczym skalnym jeziorku o głębokości 60 metrów i do tego zajmuje tam tylko małą wapienną wnękę o wymiarach 3 na 5metrów! To nie jedyny unikat doliny - samych endemicznych gatunków roślin doliczono się ponad 20. I choć, na co dzień miejsce wydaje się suche jak powierzchnia Księżyca, to wyżłobione w żwirowym podłożu koryta okresowych potoków wskazują, że woda tu bywa – choć krótko i gwałtownie. Kiedy wypalona ziemia zostaje zroszona rzadkim wiosennym deszczem miejsce zamienia się w Dolinę Życia – spieczona codziennym żarem gleba eksploduje feerią barw, gdy ukryte w niej uśpione nasiona roślin budzą się do życia pokrywając ciągu paru dni dno doliny fantastycznym kwietnym kobiercem.

W północnej części obszaru wyraźnie widoczna jest jego wulkaniczna przeszłość. Plaski teren pokryty drobnym czarnym bazaltem zapada się nagle w 800 metrową gardziel Ubehebe - największego na świecie krateru wulkanicznego, który powstał z wybuchu...wody! Miliony lat temu ognisko magmy ulokowało się dokładnie pod gigantycznym podziemnym zbiornikiem wody doprowadzając go z czasem do wrzenia. Eksplozja pary wodnej miała moc paru atomowych bomb tworząc unikatowe zjawisko geologiczne. Jakby nie dość niesamowitości, kilkadziesiąt kilometrów od krateru znajduje się Racetrack, – czyli „tor wyścigowy”. Na dnie wyschniętego jeziora znajdują się głazy - najcięższy waży ponad dwie tony – które w niewytłumaczalny dotychczas sposób same przesuwają się po błotnistym podłożu zostawiając za sobą wyraźny ślad! Kamienie poruszają się do tego w tym samym kierunku, co sprawia wrażenie jakby się ścigały – co prawda bardzo niespiesznie, bowiem ruchu tego nie sposób zobaczyć gołym okiem.
Do kolejnego „naj” Kalifornii wystarczy parę godzin jazdy. Jadąc na północ wzdłuż Sierra Nevada mijamy miejscowość Lone Pine będące bazą wypadową do podnóża najwyższego szczytu USA (po za Alaską) – Mount Whitney (4420 m n.p.m.). Kilkadziesiąt mil dalej w miasteczku Big Pine rozpoczyna się szlak wiodący do Palisades Glasier – najdalej na południe położonego lodowca na kontynencie. Jednak prawdzie unikatową atrakcją jest pobliskie pasmo gór White Mountains rozdzielone od Sierra Nevada głęboką doliną Great Basin - o surowych, przeważnie nagich jak gołoborza zboczach.

Ten niewielki obszar o koszmarnie surowym klimacie kształtowanym przez silne mroźne wichury nadlatujące z pobliskiej Sierry jest jedynym siedliskiem najstarszych drzew na kuli ziemskiej. To nie osławione sekwoje a właśnie rosnące tu sosny Bristelcone (pinus aristata) są patriarchami w świecie roślin. Najstarszy okaz, nazwany (nie bez racji) – Matuzalem, liczy sobie 4900 lat! i dzierży absolutny rekord długowieczności jakiegokolwiek pojedynczego organizmu na Ziemi. Niewiarygodne, ale miejsce odkrył dopiero w połowie lat 50-tych botanik Edmund Schulmann, który licząc słoje ściętych pni w celu obliczenia ich wieku przecierał oczy ze zdumienia – ich liczba była absolutną sensacją.

To unikatowe miejsce nie jest specjalnie znane. A i obsługa parku specjalnie nie dba o reklamę. Ma to na celu ochronę drzew przed najazdem turystów. Nawet miejsce, w którym rośnie Matuzalem jest tajemnicą parku, aby komuś nie przyszło odłamywać gałęzi na pamiątkę. Teren przez większą część roku nie jest chroniony z powodu warunków pogodowych. Nie tylko sam fakt tak nieprawdopodobnego wieku decyduje o niesamowitości tych drzew. Sam ich wygląd stanowiłby wystarczający powód by potraktować je zupełnie wyjątkowo. Oklepane stwierdzenie „jak z innej planety” pasowałoby tu jak ulał – dramatycznie powykręcane gałęzie bez kory, wygładzone do błysku przez wiatr sprawiają wrażenie martwych. Jednak to tylko pozór. W tak surowych warunkach drzewa nie mają tyle wegetatywnej siły, aby co roku całe obsypywać się zielonym igliwiem. Ekonomicznie zazieleniają się tylko ...częściowo: jednego roku tylko parę gałęzi budzi się z hibernacji , a następnego pozostałe, ozdabiając ożywione krótką wiosną gałęzie małymi niebieskimi szyszkami. Spacer po lesie, którego wiele drzew jest starszych niż egipskie piramidy budzi prawie mistyczne odczucia.

Koniec atrakcji? Bynajmniej. Następne niedaleko – znów tylko parę godzin jazdy na północ dociera się do zjazdu na zachód w kierunku Przełęczy Tioga o wys. 3031m n.p.m. (najwyższa droga w Kalifornii) będącej bramą do najstarszego parku narodowego na świecie – Doliny Yosemite, chronionej prawem już od 1860r. Później obszar chroniony został powiększony aż o 99% tworząc obecny Yosemite National Park, którego klejnotem jest właśnie wspomniana dolina – granitowa rynna polodowcowa o długości 11 km. Szaro-srebrzysty granit okolicznych gór powstał w trzewiach ziemi na głębokości paru kilometrów a następnie wyniesiony na powierzchnię. Olbrzymie ciśnienie zamrożone wewnątrz skał gdy były jeszcze w głębinach rozrywa je od środka łuszcząc je warstwami jak cebulę. Dokładnie w taki sam sposób powstała słynna skała Góra Cukru w Rio de Janeiro.

IMG_5679

Jej odpowiednikiem w dolinie jest El Capitan – największa monolityczna skała granitowa na świecie - jest dwa razy większą od skały Gibraltaru. Prawie pionowa ściana w wysokości 1067m od dna doliny długo uchodziła za nie do zdobycia. Dziś wejście na szczyt zajmuje doświadczonemu alpiniście 2 dni z noclegiem w połowie ściany. Dla tych ze wspinaczkowym niedosytem po drugiej stronie doliny znajduje się góra Half Dome – dosłownie „Półkopuła”, co dokładnie oddaje jej wyrzeźbiony lodowcem kształt. Uchodzi za najbardziej stromą górę w Ameryce Północnej – jej ściana odchylona jest zaledwie o 7 stopni od pionu. Jakby rekordów nie dosyć – na dno dolina opada Yosemite Falls, będący kaskadą dwóch strug wody o łącznej długości 739 m, co według niektórych encyklopedii czyni go trzecim wodospadem świata (po Salto del Angel i Tugela). Jest w tym pewne nadużycie – czy kaskadę, czyli sumę pojedynczych wodospadów można traktować jako jeden sumując ich wysokości? Ale i w tym przypadku Yosemite Falls wychodzi obronną ręką: sama wyższa, górna kaskada mierzy 436m nieprzerwanej strugi wody, co czyni go najwyższym wodospadem Ameryki Północnej i szóstym na świecie.

Do kolejnego „naj” nawet nie trzeba opuszczać parku – chwila jazdy i dociera się do jednego z trzech głównych skupisk największych drzew świata, popularnie, choć nie do końca prawidłowo zwanych sekwojami. Są to sekwojadendrony, inaczej mamutowce olbrzymie (Sequoiadendron giganteum). Gatunek tych cypryśnikowatych to w zasadzie żywa skamieniałość pamiętająca skubiące ją dinozaury. Jeszcze 100 lat temu potężne lasy tych gigantów ozdabiały kalifornijskie góry, jednak burzliwy rozwój cywilizacji „zagospodarował” ten skarb redukując go o 95%!. Ostatnia chwila opamiętania i starania wielkiego obrońcy przyrody z XIX w Johna Muira ocaliła pozostałą mizerną resztkę.

Drewno sekwoi jest doskonale odporne na szkodniki i próchnicę stanowiąc doskonały materiał budowlany. Tak doskonały, iż jeszcze do niedawna kompanie tartaczne walczyły o prawo wyrębu tego co pozostało. Świadomość ekologiczna wolna przedzierała się do opinii publicznej. Sam prezydent Reagan opowiadając się ”za prawem do swobodnego rozwoju przemysłu” stwierdził kiedyś, iż „sekwoja to takie samo drzewo jak inne, tylko trochę większe”. No cóż, wypada strawestować, iż prezydent Reagan był takim samym prezydentem jak inni, tylko...trochę głupszym.Sekwojadendron dożywa nawet 4 tysięcy lat i w zasadzie nawet nie obumiera, lecz zwykle jest powalany przez wiatr. Potężne drzewo sięgające do 95 m wysokości i o wadze paruset ton ma zdumiewająco mały system korzeniowy - przypomina proporcjami gwóźdź stojący na łebku. Drzewo umiera nie na starość a na brak równowagi! Kora grubości do 0,5m czyni je całkowicie odpornym na pożary. Co więcej; całkiem niedawno odkryto, iż sekwoi ogień pożaru jest wręcz życiowo niezbędny. Maleńkie szyszeczki tego drzewa po upadku na ziemię uwalniają nasiona jedynie w trakcie pożaru pękając pod wpływem gorąca. To jest przyczyna dlaczego służby parkowe okresowo same wzniecają pożary narodowego parku. Największa sekwoja oczywiście również rośnie w Kalifornii – w leżącym bardziej na południe Sequoia National Park. Będące symbolem tego miejsca drzewo nazwane Generał Sherman to największy pojedynczy organizm na kuli ziemskiej – waży 2000 ton, tyle co 7 największych wielorybów.

20190503_122641

Prawdziwe sekwoje (Sequoia sempervirens) znajdziemy na kalifornijskim wybrzeżu pacyficznym. W otulonych mgłą napływająca od strony oceanu lasach Reedwood. rosną najwyższe drzewa na świecie – rekordzista mierzy 112m wysokości!! Jeden z ocalałych zagajników – Muir National Monument - znajduje się kilkanaście mil na północ od San Francisco. Smukłe, niebosiężne drzewa rozmnażają się w ciekawy sposób: od korzeni pnia macierzystego wyrastają dookoła odrosty, które z czasem same się ukorzeniają tworząc już samodzielne drzewa. Gdy macierzysty pień obumiera, pozostawia „potomstwo” rosnące w swoistego rodzaju „rodzinnych kółeczkach”. Gdy stanie się wewnątrz jednego z nich, widok sprawia wrażenie studni o niesamowitej wysokości zwieńczonej u szczytu cembrowiną ciemnej zieleni o pokrywie z błękitnego nieba.
A gdy już jesteśmy w San Francisco, czy długo przyjdzie nam szukać kolejnych „naj”? Lombard Street – najbardziej kręta ulica świata, której stromy fragment opada szalonymi zygzakami zakrętów ciasnych jak zwoje sprężyny. Najsławniejsze więzienie - Alcatraz – osiadłe na niewielkiej wyspie pośrodku zimnej zatoki. Jednak niekwestionowanym symbolem miasta jest najsławniejszy i najpiękniejszy most świata – Golden Gate Bridge, czyli Złote Wrota. Wybudowany w 1937r (wcale nie przez syna Modrzejewskiej, jak podają czasem blednie przewodniki), był w owym czasie najdłuższym mostem wiszącym na globie. Spina długą na 1281m klamrą o obydwa brzegi ujścia Zatoki San Francisco do Pacyfiku. Trudno policzyć w ilu filmach wykorzystana go jako tło do ujęć. Jego spektakularny pomarańczowy kolor (ołowiowa farba - minia) odcinający się swą jaskrawością od ciemnej zieleni trawiastych brzegów i chłodnego błękitu wód zatoki to jeden z najbardziej niezwykłych widoków. Zwłaszcza gdy od strony oceanu nadciąga mgła, zwarta jak sunąca po wodzie chmura przesłaniając w ciągu paru minut most po czubki wystających wież wspornikowych.

Kierując się na południe jakąś godzinę jazdy docieramy do San Jose - centrumsłynnej Krzemowej Doliny, czyli najważniejszego ośrodka produkcji elektroniki w USA. Jej znaczenie dla świata doceniono nawet w jednym z odcinków o Jamesie Bondzie, który zapobiegł zniszczeniu jej poprzez wywołane sztucznie trzęsienie ziemi. Jednak samo miasto jest zupełnie niepozorne jak na stolicę światowego High Tech - ot, niewysoka zabudowa w poprawnym, „przemysłowym” stylu szklanobetonowych pudełek o niebanalnych już napisach: Intel czy HP.

Rozczarowanych niespektakularnością tego miejsca czeka jednak nagroda pocieszenia – niedaleki Winchester Mystery House – czyli największy w USA drewniany budynek budowany bez planu!Historia domu jest niezwykła. W XIX pani Winchester, - wdowa po wynalazcy znakomitej strzelby osławionej w westernach – postanowiła wybudować sobie w drewnianą rezydencję. W trakcie prac pewna wróżka, u której pani Winchester zasięgała regularnych „konsultacji” zapowiedziała jej, iż będzie żyć tak długo, jak długo będzie budować swój dom. Gdy niedługo potem wynajęci cieśle oznajmili swojej pracodawczyni o zakończeniu budowy, ta przerażona natychmiast przerzuciła ich na nowy front robót, każąc dobudować nową część do już istniejącego domostwa. Powtarzało się to wiele razy, bowiem robotnicy byli bardzo wydajni i za nic nie chcieli zwolnić tempa prac przez całe 38 lat. W końcu powstała chaotyczna w planie, choć urokliwa z wyglądu rezydencja, kryjąca w swym wnętrzu 160 pomieszczeń i jeszcze jedną niezwykłość.

Wdowa po człowieku, którego wynalazek pomógł przenieść na lepszy świat wielu rewolwerowcom a całe plemiona Indian wyekspediował na łono Wielkiego Manitou, czuła się prześladowana po nocach przez duchy pomordowanych z mężowskiej broni. Kazała, więc zainstalować w stale powiększającym się budynku szereg zapadni i ślepych korytarzy, aby zniechęcić rzeczone duchy (gubiące drogę w tych meandrycznych trzewiach) do dręczenia jej. Cieśle montowali w budynku, co tylko prześladowana wdowa sobie życzyła, choć chyba wystarczyłoby zainstalować jej drewnianą piątą klepkę.

Kolejna godzina wystarczy by opuszczając San Jose dotrzeć do najdłuższej drogi na kuli ziemskiej – to słynna Droga Panamerykańska - oznaczona numerem 1 – która biegnie 30 tysięcy kilometrów wzdłuż całego kontynentu od Alaski do Ziemi Ognistej.Kalifornijski odcinek uważany jest na najpiękniejszą widokowo drogę w USA. To cienka wstęga asfaltu wcinająca się w gliniasty klif brzegowy Oceanu Spokojnego. Trasa często wspina się na szczyt klifu oferując zapierający w pierś widok oceanicznego bezmiaru, który czasem przykryty jest gęstą, sięgająca horyzontu mgłą. Daje to nieprawdopodobne złudzenie poruszania się jakby ponad chmurami. Podłoże jest wyjątkowo nietrwałe na ataki morskich fal, które na Pacyfiku osiągają ogromne rozmiary i kręta droga jest stale w naprawie. Liczne osuwiska spięte są mostami, z których Bixby Bridge to najdłuższy jednoprzęsłowy betonowy most na świecie.

Nie musimy w cale opuszczać słynnej „jedynki”, aby dostać się do kolejnego kuriozum – Zamku Hearsta. To najbogatsza prywatna rezydencja w USA wybudowana w latach 20-tych XX w przez prasowego magnata Randolpha Hearsta. Bogaty już z domu powiększył majątek ojca stając się jednym z najbardziej majętnych i wpływowych ludzi w Stanach. To jego postać zainspirowała Orsona Wellesa do nakręcenia słynnego filmu „Obywatel Kane”. Niezwykłość budowli polega na wewnętrznym wystroju pomieszczeń – wszystkie obiekty to antyki sprowadzone specjalnie z Europy. Sale zamku budowano na wymiar zakupionych zabytkowych stropów zdemontowanych z oryginalnych włoskich rezydencji. Hearst wykupił w czasie budowy ¼ antyków dostępnych na europejskim rynku! Właściciel posiadłości gościł u siebie Winstona Churchilla, Charlie Chaplina, Bernard Shaw i wiele innych sław przyciąganych niezwykłością tego miejsca i wygodami. Zespół obiektów nie został ukończony z powodu Wielkiego Kryzysu a i tak zwiedzanie go zajmuje 2 godziny.

 

Aby wybrać się z nami w podróż:

- USA - Legendarny Zachód - kliknij tutaj

- USA - Legendarny Zachód + rajskie Hawaje + opcja Nowy Jork - kliknij tutaj

ZAMÓW NEWSLETTER