Jest listopad 2011r., miejscowość Bahyr Dar, Etiopia.

 Mieszkam w hotelu otoczonym drzewami tulipanowca afrykańskiego, którego wielkie czerwone kwiaty zaglądają mi do okien. Nasza mała sześcioosobowa grupa z pilotką  wybiera się po południu nad  Błękitny Nil i jego wodospad. Nie chciałam wiele czytać na temat tej atrakcji turystycznej - chcę to zobaczyć na własne oczy, bez wstępnych komentarzy. Piękny słoneczny dzień zachęcił mnie do włożenia lekkiej bluzeczki i spodni do kolan.

Wsiadamy do busika i jedziemy w kierunku na południe od jeziora Tana  wyboistą,  żółtą  i pylastą drogą. Jest przyjemnie ciepło, nie gorąco. Patrzę przez okno samochodu. Zostawiliśmy już poza sobą salmsowate miejskie zabudowania. Wokół nas pola i domy wieśniaków. Ich domki wydają mi się znacznie bardziej estetyczne niż to, co widziałam w miastach. Domki w tej okolicy są prostokątne, otoczone płotkami, zbudowane głównie z  gałęzi drzew eukaliptusowych. Widzę, co jakiś czas, furmanki zaprzężone w  muły , wyładowane czarnym kamieniem , z którego buduje się podmurówki domków i częściowo płoty. Przyglądam się postaciom wyłaniającym się z kurzu po obu stronach drogi.  Dorośli, zarówno kobiety jak i mężczyźni, lubią owijać się w szale, zakrywać głowę. Trochę mnie to dziwi, bo tu jest naprawdę ciepło. Są to czarnoskórzy ludzie o bardzo zgrabnych sylwetkach i pięknych rysach. Jest na co popatrzyć. Nie widać już na nich śladów słynnego głodu. Nie mają , co prawda,  w co się ubrać, ale chyba nie są głodni. Dla mnie są  po prostu piękni, szczególnie te  trochę umorusane dzieci.

Po przejechaniu około 30-tu kilometrów droga nasza kończy się w jakiejś dosyć gęsto zabudowanej wiosce. Wysiadamy. Oblega nas gromada dzieci w różnym wieku, czekają na prezenty. Dzisiaj akurat nic dla nich nie mam. Jest późne popołudnie. Blask słoneczny trochę przygasł, zza horyzontu wypływają powoli chmury i słyszę dalekie mruczenie, charakterystyczne dla burzy. Przechodzimy szybko między chałupami wychodząc na otwartą przestrzeń łąki z odrobiną drzew i krzewów . Podnosi się lekki wiatr. Idę po trawie, z  której jak okiem sięgnąć, niby grzyby purchawki, gęsto wyrastają obłe kamienie. Nie są jednak białe, ale zupełnie czarne, o różnej wielkości. Biorę jeden do ręki. Kamienie są lekkie - to pumeks, porowata  skała wulkaniczna.  To te kamienie zbierane są z pól przez wieśniaków, jako lekki i wytrzymały materiał budowlany.

 

 Przyglądam się  różnym gatunkom traw i roślinom hodowlanym. Są tu  poletka trawy abisyńskiej - teff, która mimo bardzo drobnych nasionek jest zbożem . Służy  do pozyskania mąki, używanej m.in. do przyrządzania  oryginalnej potrawy etiopskiej - indżery.  Zauroczenie przyrodą zakłóca trochę wzmagający się wiatr i napływające ze wschodu   chmury. Wyraźne pomruki i zgrzytania ostrzegają, że burzy nie da się uniknąć.

Stajemy nad brzegiem Nilu. Podpływa łódeczka, która zabierze nas na drugą stronę. Trzeba się spieszyć, bo silny już wiatr spiętrza żółte wody Błękitnego Nilu w srebrne od słonecznej poświaty fale. Ach ten Nil, dlaczego nie jest niebieski! Ale w Etiopii wszystkie oglądane przeze mnie wody były żółte. Całą rozkołysaną  szerokość rzeki przepływamy  w kilka chwil lądując na błotnistym brzegu po drugiej stronie. Burza rozlała się już między chmurami, ale niebo po zachodniej stronie jest nadal czyste i deszcz nas jeszcze nie dosięga. . Szybkim krokiem przemierzamy zielone pola porośnięte czarnymi kamieniami, by               jak najprędzej zobaczyć słynny wodospad i zdążyć przed deszczem. Tylko pasące się bydło zachowuje się zupełnie obojętnie.  Nie wiem, czy przeszliśmy 500 m czy 2 kilometry. Nieważne. Byliśmy porządnie zziajani.

Jest, jest wodospad. Na razie widzę go trochę z boku.  Szybko robię pierwsze zdjęcia, by aparat mi nie zdążył zamoknąć . Moja koleżanka Bożenka stanowi jednostronne obramowanie dla wodospadu. Będzie się cieszyć tym zdjęciem, bo jej aparat właśnie nie chce działać. Widzę kaskady wody, oczywiście żółtej, spadające w jakąś zieloną otchłań, której głębokości stąd nie da się ocenić . No i zaczęło się! Lunął deszcz! Pada rzęsiście, ale z nadzieją rejestruję , że chmura nie jest duża. Biegniemy jeszcze trochę do góry i kryjemy się pod  wiatą, gdzie gościnnie udzielają nam miejsca etiopskie kobiety , chyba pilnujące bydła. Częstują nas kawą.

 Stąd roztacza się pełny widok na wodospad. Podzielony na kilka strumieni spada z hukiem z wysokości ok.40-m i kłębiąc się wściekle wśród kamieni odpływa na lewo ,do wąwozu. Długa ściana wodospadu sugeruje, że były czasy, gdy wodospad wylewał się znacznie szerszą strugą. Dowiedziałam się później, że  to tama  i elektrownia przy jeziorze Tana ograniczyły siłę i objętość wodospadu. Ale i tak jest wspaniały i piękny. Spadająca woda rozbija się w kropelki, tworząc nieustannie welon  unoszących się oparów delikatnej mgły.

 

Chmury odpływają już na boki i wyraźnie się przejaśnia.  Jest już godzina piąta po południu. Przede mną błyskają spod chmur niskie pomarańczowe promienie zachodzącego słońca, muskając powierzchnię spokojnego Nilu powyżej wodospadu.  Cudowny twór natury pozostaje jednak na dzisiaj  nieodwracalnie w cieniu. Robię kilka zdjęć i trzeba myśleć już o powrocie. Bardzo chciałam zejść na dół do gardzieli wodospadu. Okazało się to jednak niemożliwe. Na śliskiej po deszczu trawie pojechałam w dół o 3 metry. Wybawiła mnie tylko pomocna ręka jakiegoś etiopskiego mężczyzny.

Zaczynamy wracać tą samą drogą, ale droga nie jest już ta sama. I tu zaczyna się nasza, w zasadzie śmieszna przygoda. Ten krótki, ale ulewny deszcz zmienił cały teren w błotnistą ślizgawkę. Trawa zmieszana z mokrą, czarną gliną wulkaniczną  i bydlęcym łajnem , to jest coś, po czym nie da się chodzić i utrzymanie równowagi wymaga wyczynów ekwilibrystycznych. Niczym dziurawy statek nabierający wodę, nabieramy systematycznie błota na swoje buty. Młody Etiopczyk trzyma mnie za rękę i tylko dzięki niemu nie zaryłam jeszcze głową  w błoto. Usiłuję patykiem zeskrobać trochę czarnej mazi , bo waga każdego z  moich sandałów osiągnęła już chyba dwa kilogramy. Mężczyzna mobilizuje mnie jednak do nie zwracania na to uwagi. Wyciągam aparat, chcę zrobić zdjęcie naszej grupy forsującej błotnistą łąkę. Niestety nic z tego . Niepostrzeżenie, nieomal zdradziecko, zaczął zapadać zmierzch i wszyscy rozpływają się  w szarości.  Widzę z daleka, że co chwila ktoś podpiera się ręką, chroniąc się przed upadkiem w błoto. Nie wszystkim to jednak się udaje.

Dobrnęliśmy do naszej łódki na Nilu. Grzecznie czeka, ale dojście do niej nie jest łatwe. Przy brzegu nie ma już mieszaniny trawy z gliną,  ale zupełnie żywe, głębokie błoto rozdeptane przez bydło. Trudno, idziemy, prawie zamykając oczy , bo nie ma już po co chronić naszego ubrania. Dobrze, że włożyłam krótkie spodnie. Nadal jednak jest ciepło, przyjemnie i nie dokuczają nam żadne owady. Pokazuje się śmieszny, odwrócony brzuszkiem do dołu sierp księżyca. Tony czarnej , lepkiej mazi  wnosimy do łódki, ale przewoźnik nie jest niezadowolony. Błoto, to tutaj widać rzecz normalna.  Mimo protestów mojego „opiekuna" usiłowałam jeszcze kilka razy zmniejszyć wagę błota na moich butach, ale w zasadzie bezskutecznie.


Już prawie w ciemności wkraczamy do wioski, całkowicie na czarno utytłani . Mój etiopski opiekun wyciąga rękę i żąda 100 birów. Na etiopskie warunki, to nie jest mało. Płacę i jestem szczęśliwa, że dzięki niemu nie wyglądam jak tarzające się w błocie prosię , ale zachowałam godność i mam tylko brudne nogi. Przyskakuje do mnie gromada chłopców. Najstarszy ma jakiś pojemnik z mętną żółtą wodą, pochodzącą chyba z kałuży i chce koniecznie umyć mi nogi. Jestem wykończona i na wszystko się zgadzam. Dzieci szorują mnie brudnymi szmatami, rozmazując błoto po nogach i butach. Ale trochę pomogło, ciężar sandałów zmniejszył się znacznie. Płacę 20 birów.

 Przed wejściem do naszego samochodu patrzymy na siebie i wybuchamy śmiechem. Kierowca będzie miał  chyba przez całą noc robotę. Do hotelu grupa wchodzi gęsiego, na bosaka, niosąc  dyskretnie swoje buty w bezpiecznej odległości od siebie.

Jedynie ja wkraczam odważnie, mam przecież umyte nogi.  Oglądam się za siebie na schodach i widzę że biegnie za mną sprzątaczka ze ścierką. Ale wstyd! Nadal jest ciepło i pachną kwiaty.

 Aby spełnić swoje marzenia o podróży do Etiopii kliknij tutaj!

ZAMÓW NEWSLETTER