Pewnego dnia Toroba, syn indiańskiego wodza stanął nad brzegiem rzeki, by ubłagać bogów o przywrócenie wzroku jego ukochanej księżniczce. W odpowiedzi gwałtownie rozpękła się ziemia, a przepływająca rzeka spadła do powstałego wąwozu. Fale porwały Torobę, ale księżniczka odzyskała wzrok, stając się pierwszą osobą, która zobaczyła wodospady. Tak powstały katarakty Iguaçś, czyli Wielka Woda, łącząca Argentynę i Brazylię.
„Osoby siedzące po prawej stronie mogą przez okno zobaczyć Sao Paulo” – informuje kapitan samolotu brazylijskich linii lotniczych kilkadziesiąt minut po starcie z Rio de Janeiro. To rzadkie, bowiem najczęściej piloci ograniczają się do zwyczajowego powitania i suchych informacji o parametrach lotu. Tym razem szef stalowej maszyny lecącej ku Foz do Iguaçu w stanie Parana okazuje się prawdziwym fascynatem swej pracy. Co chwilę mówi, co ciekawego widać za oknem i co jeszcze będzie można zobaczyć.
Gdy więc pod nami pojawia się nieskończona zieleń subtropikalnego lasu, ponownie się odzywa. „Po prawo w dali widać wodospady Iguazu”. W kabinie natychmiast następuje lekkie poruszenie. Przez okna widać wijącą się w dole rzekę, która na granicy horyzontu zamienia się w szerokie rozlewisko. Tam, ostro zakręcając, spada w dół, tworząc przyklejone do siebie pojedyncze wodospady. Chwilę możemy się napatrzyć, gdy samolot wykonuje pełny obrót i pilot odzywa się ponownie. „A teraz po lewo wodospady…”.
Mając prostą linię ku lotnisku, załoga samolotu postanowiła wykonać długą pętlę, tylko po to, by usatysfakcjonować wszystkich pasażerów. A, że prawie w stu procentach są oni turystami, w najbliższych dniach przyjdzie im zobaczyć widziane przez okna wodospady. One bowiem oraz ogromna tama na rzece Parana szczególnie przyciągają do Foz do Iguacu – niezbyt wielkiego, ale bardzo przyjemnego miasta przy brazylijsko-argentyńsko-paragwajskim pograniczu. Bez długiej historii i zabytków swym układem przypomina miasta Stanów Zjednoczonych. Kwadraty ulic, krajobraz niskich domów z mnóstwem zieleni i intensywnie czerwono kwitnących drzew pozwalają na wyciszenie się i przygotowanie na spotkanie z nieujarzmioną przyrodą najsłynniejszych wodospadów Ameryki Południowej.
A TAM TAMA
Zanim odwiedzi się Iguaçś (a trzeba na to poświęcić przynajmniej dwa dni), warto najpierw wybrać się z miasta w przeciwnym kierunku, by na własne oczy zobaczyć największą elektrownię wodną na świecie. Wystarczy tylko parę liczb, by uzmysłowić sobie, czym ona jest w istocie. Osiemnaście generatorów daje 12 600 Megawatów energii (to ponoć bardzo dużo, gdyż się wcale na tym nie znam), każdy z nich waży 6600 ton a 29 miliardów metrów sześciennych wody spiętrzonej w sztucznym zbiorniku broni ośmiokilometrowa tama o wysokości 196 metrów. Imponujące liczby uzupełnia imponujący widok. Po krótkich odwiedzinach w małym muzeum i po obejrzeniu propagandowego filmu, opowiadającego, iż zapora nie czyni żadnych szkód w otoczeniu, podjechać można na parking, z którego rozciąg się szeroka perspektywa na betonową konstrukcję.
A tam tama robi kolosalne wrażenie. Zdający się nie kończyć beton znika gdzieś na horyzoncie a przy tym wszystkim ludzie czy nawet autobusy wydają się być mrówkami, spoglądającymi na nieznane sobie mrowisko. Miliardy dolarów, jakie wydano na budowę, przeznaczyły dwa kraje. Paragwaj i Brazylia posiadają i zarządzają po równo generatorami prądu za pośrednictwem stworzonej w 1973 roku spółki Itaipu Binacional. Jeden kraj zapewne nie udźwignął by nigdy kosztów budowy, jak i miałby wielkie problemy z wykorzystaniem powstającej energii. Paragwaj tamie Itaipu (czyli Ptasiemu Śpiewowi) zawdzięcza prawie cały prąd dostarczany do gniazdek w kraju, Brazylia zaspokaja 25% swego zapotrzebowania.
Bardzo wiele zaporze zawdzięcza również najbliższa okolica, w tym zwłaszcza miasto Foz do Iguaçś. To dzięki przyjazdom robotników i kadry zarządzającej w ciągu dwóch dekad z trzydziestotysięcznego miasteczka stało się sporym – ponad 250 tysięcznym miastem. Na szczęście wiele nie straciło ze swego miłego, małomiasteczkowego charakteru. Na tutejszym lotnisku wciąż można na tarasie widokowym spojrzeć na samoloty z odległości kilku metrów, nikt zdaje się tu nie spieszyć, a na ulicach korki samochodów zdarzają się jedynie w weekendy, podczas przekraczania granicy z Paragwajem. Wtedy to bowiem Brazylijczycy wyjeżdżają na tanie, jednodniowe zakupy do Ciudad del Este – brzydkiego i chaotycznego miasta za rzeką Parana.
Zaporę oglądać można za dnia, wyruszając na krótką – pod ścisłą eskortą – wycieczkę po obu stronach granicy, z widokiem na rzekę i spiętrzone jezioro, można również w niektóre dni przyjrzeć się okolicznościowej iluminacji. Ceną za wstęp jest kilka reiali (oficjalna waluta Brazylii) lub… dwa kilogramy produktów spożywczych, które przeznaczane są na cele charytatywne. Wrażenia z oglądania tamy są jednak niczym w porównaniu z prawdziwym lokalnym magnesem, jakim są ogromne wodne katarakty.
SZUMI DOKOŁA WODA
Wodospady obecnie kojarzone są dużo bardziej z Brazylią niż z Argentyną. Wynika to głownie z faktu, iż komunikacyjnie Foz do Iguaçś jest lepiej połączone ze światem niż argentyńskie Puerto Iguazś. Gdy jednak przychodzi znaleźć się przy kataraktach, Argentyńczycy mają do zaoferowania dużo więcej niż ich północni sąsiedzi. Wynika to z tego, iż znakomita większość spadającej wody robi to pod rządami Buenos Aires nie zaś Brasilii. Najlepiej uczynić tak, jak wszyscy turyści: odwiedzić obie strony, poświęcając wodospadom przynajmniej dwa dni. To uzmysławia, jak wielka jest potęga i sprawcza siła natury. Ogrom z jednej strony, z drugiej zaś niezwykłość katarakt sprawiają, iż na ich oglądanie należy poświęcić przynajmniej dwa dni. Pierwszego warto obejrzeć wodę z bliska i w niej (dosłownie) się zamoczyć – drugiego przyjrzeć się cudowi natury z dalszej perspektywy.
Przed odkryciem przez Konkwistadorów, przez setki lat wodospady były świętym miejscem dla plemion Tupi – Guarani i Paraguas. Hiszpan Don Alvar Nunez, zwany również z racji swego zachowania Cabeza de Vaca (Krowia Głowa) dotarł do Iguaçś w 1541 roku, nazywając uskok Saltos de Santa Maria (Wodospady Najświętszej Marii Panny). Nazwa ta jednak nie przyjęła się i pozostano przy nazwie tradycyjnej, oznaczającej Wielką Wodę. Potwierdziło to dodatkowo w 1986 roku UNESCO, cały najbliższy teren uznając regionem Światowego Dziedzictwa Natury.
WAŻENIE WRAŻEŃ
Po stronie argentyńskiej nad krawędzie wodospadów dostać się można dwiema drogami. Jedna zwana jest trasą dolną, druga – górną. Nie powinno omijać się żadnej z nich, tym bardziej, iż fizycznie nie są one zbyt wyczerpujące. Składają się na nie wytyczone pomiędzy drzewami ścieżki oraz zbudowane na betonowych palach podesty, po których można bezpiecznie spacerować nad spadającą kilkadziesiąt metrów w dół wodą. Słowo bezpiecznie nie zawsze jest jednak na miejscu, gdyż w porze deszczowej wzburzona woda niezwykle często przelewa się ponad trasami spacerowymi. Podczas jednego z deszczowych dni ubiegłego roku silny prąd zniszczył najbardziej widowiskową trasę – argentyńskie podejście do Diabelskiego Gardła – najbardziej malowniczej części wodospadów. Szczęśliwie pozostała ścieżka brazylijska.
Najtrudniej przychodzi opisać wrażenia, jakich doznaje się, oglądając wodospady. Zdjęcia wychodzą zazwyczaj źle lub bardzo źle i z tego, co się widzi oddają niewiele, słownictwo zaś jest zbyt ubogie, by dokładnie opisać szum wody, ogrom zieleni czy dziesiątki impresji, jakimi jest się poddawanym ze wszystkich niemal stron. Zanim zobaczy się pierwszy z 275 wodospadów (badacze doliczyli się aż tylu odgałęzień), do uszu dociera zaczyny szum, który potęguje się wraz ze zmniejszającą się odległością od krawędzi.
Górna trasa prowadzi od Wodospadu Dwóch Sióstr aż na taras, z którego widoczna jest Wyspa Świętego Marcina i część wodospadu o identycznej nazwie. Niewątpliwie jest to jedno z urokliwszych miejsc. Woda mieni się tu w dziesiątkach barw, w których dominuje zieleń, brąz i mocny błękit. Rozpryskująca się u dna wąwozu woda tworzy wieczną tęczę, w słoneczne dni nie dając wielkiego wytchnienia rozgrzanemu powietrzu.
Perspektywa kolejnych tarasów widokowych jest tu jednak bardzo ograniczona. Dużo więcej widać z trasy dolnej. Circuito Interior prowadzi stromo ku rzece, do której z ogromną siłą spadają w każdej sekundzie niezliczone ilości czystej wody. Tu znów nie sposób uwolnić się od przemożnej chęci fotografowania wszystkiego wokół, doskonale jednak wiedząc, jak bardzo niedoskonałe są wciąż obrazy, zapisane na kliszy czy cyfrowych pamięciach aparatów.
Na krańcu dolnej trasy, w niewielkiej przystani w zakolu rzeki wybrać się można na niezwykłą przejażdżkę. Trwająca pół godziny podróż łodzią prowadzi wprost… pod wodospady. Najpierw Salto Tres Mosqeteros (Wodospad Trzech Muszkieterów) a później widziane już z góry Salto San Martin nie oszczędzają spragnionych niecodziennych wrażeń turystów.
Ktokolwiek wcześniej uważał, iż nigdy nie można być pomoczonym w 100 procentach, tu może się przekonać, jak bardzo się mylił. Szczęśliwie woda jest zazwyczaj ciepła, więc po seriach krzyków przed wpłynięciem pod pierwszą strugę wody następują głośne śmiechy i wołanie, do kierujących by powtórzyli ten sam manewr jeszcze raz. Niestety, zazwyczaj na swą podróż czekają kolejni turyści i prawa rynku zwyciężają nad południową fantazją.
BRAZYLIJSKA PERSPEKTYWA
Po stronie argentyńskiej można dosłownie dotknąć wodospadów, po brazylijskiej – delektować się ich widokiem. Poza jednym tarasem – wszystkie trasy spacerowe są odsunięte przez wąwóz od bezpośrednio spadającej wody, pozwalają za to po raz kolejny uświadomić sobie, jak niezwykłe dzieła potrafi tworzyć Matka Natura. Łatwiej się tu choćby na krótką chwilę skupić i oderwać od codziennej pogoni, choć paradoksalnie oglądana woda nigdy zdaje się nie zwalniać. Ładniej również układa się tu światło słoneczne, czyniąc z zielonej trasy spacerowej raj dla fotografów.
Poza takim, park naturalny, otaczający wodospady jest również rajem i prawdziwą ostoją dzikich i często zagrożonych wyginięciem zwierząt. Wytrawni obserwatorzy wypatrzyć mogą papugi, kusaki, jerzyki, wijące swe gniazda w koronach drzew, tukany, jaguary, tapiry, mrówkojady czy oceloty. Wielkiego wysiłku nie wymaga obserwacja motyli, które - nie zważając na ewentualne zagrożenia ze strony ludzi – siadają na ramionach, spodniach czy koszulach zwiedzających.
Aby przeżyć tą niesamowitą przygodę, kliknij tutaj!
Itaipu:
- tempo budowy zapory było porównywalne z budową jednego dwudziestopiętrowego wieżowca w ciągu dwudziestu minut,
- ilość użytego betonu wystarczyłaby na zbudowanie 250 stadionów piłkarskich,
- stali, wykorzystanej do budowy zapory wystarczyłoby na zbudowania 380 Wież Eiffel'a,
- istniejąca na zaporze elektrownia wodna dostarcza 25 procent energii wykorzystywanej przez Brazylię i ponad 90 procent energii wykorzystywanej przez Paragwaj.
Wodospady Iguaçś (po hiszpańsku nazywane Iguazś):
- ilość spadającej wody waha się od około 1755 metrów sześciennych na sekundę do ponad 12 750 metrów sześciennych w czasie powodzi,
- najlepiej wodospady oglądać w styczniu i lutym, gdyż rzeka niesie wówczas najwięcej wody, a temperatura wody dochodzi do 38 stopni Celsjusza.