Nad jezioro przyjeżdżamy przed świtem. Przypływa po nas długie, kilkunastometrowe, czarne czółno. Birmański sternik ubrany w brunatną, długą spódnicę w pasie związaną w węzeł zaprasza do łodzi.. Czysta, świeża koszula i czarne , błyszczące włosy są dopełnieniem urody jego drobnej postaci.  Pięć siedzeń okrytych pomarańczowo sprawia wrażenie wygody. Wsiadamy. Dla każdego przeznaczono kolorowy parasol. Parasole leżą grzecznie położne wzdłuż burty. Mają nas chronić przed słońcem lub deszczem, który w tej porze roku może się zdarzyć. Odpływamy i szerokim łukiem wchodzimy powoli do wąskiego kanału, który doprowadzić ma nas na szerokie wody jeziora. Czółno nabiera prędkości wyrzucając z tyłu biały pióropusz wody. Jezioro INLE to pływający ogród Birmy. Warzywne ogrody rozsiadły się na nadbrzeżnych płyciznach. Jako podłoże do upraw służy muł wydobywany z dna jeziora. Zielone  groble oddzielają poszczególne poletka. Na groblach widać dziko rosnące  kwiaty. Najczęściej są to różowe hiacynty lub liliowe powoje. Na wodzie kołyszą się różowe lilie wodne .  Całe jezioro jest płytkie. Ogromne przestrzenie zajmują wodne rośliny wyrastające z dna . Nie stanowią jednak przeszkody dla naszej łodzi. Śmigamy po nich prawie z taka samą prędkością, jak po czystej tafli.   Mijamy czółna napełnione po brzegi warzywami – pomidory, kapusta, kalafiory i różne nie znane mi jadalne zieloności. Czółna są tak mocno załadowane, że prawie toną pod ciężarem swojego ładunku. Każde czółno ozdobione jest białą fontanną wyrzucanej z tyłu wody.          

Szary, lekko zamglony świt rozświetla przestrzeń. Mkniemy z dużą szybkością. Pęd powietrza jest tak silny, że zaczyna mi być chłodno i osłaniam się parasolem. Jezioro  położone między łańcuchami górskimi na wysokości około 1500 metrów ma klimat nieco łagodniejszy niż gorące, wilgotne równiny w centralnej części Birmy, dlatego silny pęd powietrza o świcie można nawet uznać za chłodny.            

I oto rozpoczyna się cudowny, codzienny spektakl natury. Po wschodniej stronie jeziora szczyty gór  zaczynają wynurzać się z szarości. Ząbkowana grań różowi się blaskiem porannej zorzy, potem niebo oblewa złota poświata i spomiędzy szczytów wypływa błyszcząca gorącym blaskiem tarcza słońca. Złoto zalewa szaroniebieską , lekko sfalowaną taflę jeziora.
Jezioro InleW tym blasku widzę na małym czółnie  rybaka, który łowi ryby wielkim wiklinowym koszem i jednocześnie wiosłuje nogą. Widok to  prześliczny i wcale nie rzadki  na jeziorze INLE; wielu artystom malarzom i fotografikom służy za temat godny uwiecznienia.          

Jezioro Inle                

    Jest już zupełnie jasno, promienie słońca muskają wodę pod bardzo ostrym kątem. Cienie drobnych fal ścigają się z podmuchami wiatru. Koło nas coraz więcej czółen. Wszystkie grupują się wokół ogrodowych poletek , pozostawiając szeroką przestrzeń wody pustą. Jezioro jest ogromne, właściwie nie widać gdzie się rozpoczyna i gdzie kończy. My także zatrzymujemy się. Wszyscy zamierają w oczekiwaniu. Nie na darmo wstaliśmy dzisiaj przed świtem. Czeka nas bardzo rzadka uroczystość. Obchodzone jest właśnie birmańskie święto urodzaju.              Już, już widać nadciągający orszak. Zza zakrętu jeziora wypływają kolejno niesłychanej długości czółna. Płyną jedno za drugim. Nie napędzane są jednak przez żadne motorki. Płyną majestatycznie  popychane rytmicznym ruchem wioseł. Na każdym z czółen    stoją w dwóch rzędach ubrani w kolorowe togi mnisi.  Wiosłują równo, powoli. Z dala błyszczą ich ogolone głowy. Na innych czółnach czernieją głowy świeckich wioślarzy.  Słychać cichą, spokojną muzykę. Burty czółen obciążonych kilkudziesięcioma osobami  tak mocno zanurzone są w wodzie,  jakby za chwilę miały pogrążyć się w głębinie. Centralną część procesji  zajmuje orszak Buddy.                                                   

    Na szerokiej , płaskodennej barce umieszczono złotą pagodę. Zdobią ją prześliczne, koronkowe ornamenty. Z dachu pagody strzelają w górę złote, postrzępione wieżyczki, na narożach dachu  wznoszą się do nieba złociste płomyki, lub jak kto woli delikatne ręce. Ocieniony złotymi zasłonkami uśmiecha się łagodnie posąg Buddy. Wokół posągu stoją wierni  z białymi, kulistymi parasolami. Takich parasoli nigdzie dotąd nie widziałam: są ogromne, koronkowe, baniowate. Może mają jakieś rytualne znaczenie?  Wioślarze na barce trzymają w rękach  bardzo długie wiosła. Ubrani są w pomarańczowe , poszerzane spodnie i tegoż koloru kurteczki. Wszyscy mają  białe przepaski na włosach. Spodnie są tu bardzo rzadko używanym i nietypowym strojem. W Birmie mężczyźni chodzą w spódnicach. Za pagodą Buddy znowu ciągną  wiosłowe czółna przyozdobione parasolami i chorągiewkami. Uderzająca jest cisza, jaka towarzyszy procesji, w której bierze udział przecież kilkaset osób. Żadnych nawoływań czy krzyków, jakie słyszy się np. w krajach arabskich. Nawet wiosła uderzają o wodę delikatnie. Pisałam o cichej muzyce, ale teraz nie jestem pewna czy grano na jakichś instrumentach, czy tylko mnie tak się zdawało.  Procesja na tle łańcucha górskiego, który w porannym oświetleniu ma kolor fiołkowy, wygląda bardzo pięknie. Złocista pagoda odbija się jak słońce w niebieskawej wodzie. A niebieska woda jest wielką rzadkością w Birmie; dotychczas wszystkie wody, jakie widziałam w tym kraju, miały kolor żółty.  Oglądany pejzaż, soczysta zieleń licznych wysepek, łagodny powiew wiatru  i ciepło, które otacza mnie  ze wszystkich stron pozwalają mi zaliczyć  ten  dzień do szczególnie bogatych.Podpływa do nas cicho czółno z pamiątkami. Targowanie i sprzedaż odbywa się w ciszy. Pokazują wyroby swojego rzemiosła, uśmiechają się, nie mają żalu, jeśli nic nie kupisz, nie narzucają się. W tym kraju naprawdę można psychicznie odpocząć. Ludzie wydają mi się nadzwyczaj delikatni. Procesja znika w oddali. Słońce jest już wysoko i parasol służy mi teraz do osłony nie przed wiatrem, ale przed słońcem. Odwiedzamy jeszcze świątynię i klasztor na wodzie, zbudowany na palach. Mnisi pokazują tutaj tresowane koty, które potrafią skakać przez obręcz. W świątyni zachwyca statua Buddy w prześlicznej, jakby na drobnym szydełku robionej oprawie. Kobietom nie wolno zbliżać się zbytnio do posągu. Muszę się z tym pogodzić. Zakaz taki dotyczy tylko niektórych miejsc, w których „zasiada” Budda. Nie zdążyłam zorientować się od czego to zależy. Krążąc po zatoczkach i kanałach podpływamy do wioski, w której mieszkają „kobiety żyrafy”. Nie wiadomo dokładnie z jakich powodów kobietom zakłada się na szyję i nogi metalowe obręcze. W miarę upływu lat dokładane są nowe obręcze, co powoduje znaczne wydłużenie szyi. Podobno potem nie można już  tego zdjąć, bo szyja nie jest w stanie utrzymać głowy. Wiążą się z tym różne legendy, ale żadna nie  wygląda na wiarygodną. Jest to jakieś niezrozumiałe dla mnie barbarzyństwo.  Zanim żar słoneczny stanie się nieznośny, zdążamy do przystani. Idę  teraz do hotelu odpocząć w chłodzie klimatyzowanego pokoju.

 Aby wybrać się z nami na tą niesamowitą wyprawę kliknij tutaj!

ZAMÓW NEWSLETTER