Butan? - a może propan, tak często kwitowali znajomi wiadomość o kierunku wyprawy, a w krótkiej zgaduj-zgaduli, najczęściej sytuowali go w Afryce, dowodząc tym samym zdumiewającej wręcz znajomości geografii. Ale rzeczywiście, ten kraj jak z bajki, schowany za potężnymi górami od niepamiętnych czasów nazywanych Himalajami,z dala od zadeptanych turystycznych szlaków, na poboczu pędzącego nie wiadomo dokładnie dokąd świata,ostatnia ostoja niczym nie skażonej, unikalnej kultury, kraj tysiąca zdziwień, mimo że istnieje realnie i ma swoje miejsce na mapie, nie zaistniał jeszcze w powszechnej świadomości.
Wciśnięty pomiędzy Tybet, Sikkim oraz indyjski stan Bengal Zachodni był, jest i pewnie długo jeszczepozostanie, najbardziej niedostępnym obszarem świata. Sprawia to wysokogórskie usytuowanie, prawie całkowity brak dróg i transportu, a także polityka króla, który ogranicza do minimum napływ obcych przybyszów. Dostać wizę do podniebnego królestwa Butanu graniczy wręcz z cudem. Rocznie wydaje się około 3000 wiz turystycznych.
Powiada się, że łatwiej w związku z tym wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż turyście dostać się do tego fascynującego kraju. O wyjątkowym wręcz szczęściu może mówić garstka polskich globtroterów, którzy w połowie kwietnia ubiegłego roku, po trwającej kilka miesięcy procedurze, otrzymali wreszcie wszystkie stosowne pozwolenia i po przebyciu karkołomnej drogi stanęli u wrót tajemniczego państwa Butan.
Wrażenie jakie robi pierwszy kontakt z tamtejszą rzeczywistością nie da się porównać z niczym. To jakby nagła podróż w czasie, cofnięcie się o kilka dobrych wieków wstecz, do czasów kiedy nie było jeszcze tych wszystkich prowadzących do Wielkiej Apokalipsy wynalazków cywilizacji. Tam czas zatrzymał się. Społeczność Butanu nie ogląda telewizji, nie słucha radia, nie czyta gazet. Nawet nie wie, że wynalazki te istnieją. Tym, co naprawdę liczy się dla tych ludzi są wspaniałe himalajskie szczyty, wedle ich przekonania zamieszkałe przez duchy. Tu naprawdę wierzy się w legendarnego Yeti. Zapędzeni wędrowcy zachodniego świata przeżywają najpierw szok, a później odkrywają ze zdziwieniem, że butańska kultura hołduje zgoła odmiennym wartościom niż zachodnie wzorce cywilizacji. Buddyzm, który był tu właściwie od zawsze, ukształtował specyficzną filozofię tych pogodnych, zadowolonych z twardego życia ludzi. Marihuana rośnie dziko na górskich zboczach, a mimo to nikt nawet nie słyszał o pladze narkomanii. Butan (w miejscowym języku Druk Jul), jest jednym z ostatnich miejsc na ziemi, gdzie czas płynie niezwykle wolno. Europejczykowi trudno zrozumieć filozofię ludzi tego obszaru. Ich mentalność jest skrajnie różna od naszej, ich tempo życia bywa dla nas niezrozumiałe, nawet majestatyczne góry i dzika przyroda za bardzo różnią się od tego, co znamy.
To właśnie przyroda jest głównym źródłem inspiracji wszystkich wewnętrznych i zewnętrznych manifestacji uczuć religijnych tych ludzi gór. Modlitwa towarzyszy im przez cały dzień, a rozmowy i inne czynności życia codziennego są tylko przerywnikami w nieustającej wręcz kontemplacji. Miejscem szczególnym do medytacji są klasztory, bardzo często zawieszone na skałach w wysokich górach. Wiedzeni ciekawością postanawiamy odwiedzić jeden z nich, znajdujący się na wysokości 3200 m n.p.m. Klasztor Tygrysi.
Wyprawa do tego przybytku ducha zajmuje cały dzień, a większość drogi pokonuje się zwykle na bardzo wytrzymałych górskich konikach. Ale ostatni odcinek można przejść tylko pieszo wspinając się po wąskiej ścieżce ku niebu. Droga, którą trzeba przejść, jest krótka, ale męcząca. Lecz mimo, że ciało w rozrzedzonym powietrzu mdleje, duch się umacnia. Przychodzą na myśl zasłyszane wcześniej słowa mistrzów medytacji, że stopy wędrowca są jak kwiaty. Podczas drogi oczyszcza się on podobno ze wszystkich swoich grzechów. Garstka grzeszników z dalekiej Polski skwapliwie skorzystała z tego wyjątkowego sposobu na rozgrzeszenie, a nagrodą był wspaniały widok na okolicę pełną szczytów i dolin, gdzie wszystko jest wielkie, majestatyczne, tajemnicze, a jednocześnie przerażające i nęcące, wzniosłe, ale i stwarzające śmiertelne zagrożenie. Lśniąca białością śniegów najwyższe szczyty graniczą bezpośrednio z ciemnymi otchłaniami bezdennych przepaści, w których jak w czarnych dziurach nikną złe myśli i troski zdrożonego wędrowca. Osiąganie doskonałości przez modlitwę i kontakt z naturą jest tu, w Butanie, czymś zupełnie naturalnym. Pogrążeni w mantrach mnisi stwarzają wrażenie jak gdyby nieobecnych na tym świecie. Ale przez owe rytmiczne powtarzanie sylab potrafią wprowadzić swe ciało w stan wibracji. Nie czują wtedy zimna, głodu, zmęczenia. Potrafią np. przebyć biegiem trasę kilkudziesięciu kilometrów na wysokości 4000 m, gdzie powietrze jest naprawdę ubogie w tlen. Są na tym świecie rzeczy, o których się nawet nie śniło, myśleliśmy opuszczając w nieutulonym żalu tajemniczy Butan.
Nasza marszruta wiodła dalej do Sikkimu, kiedyś niezależnego królestwa, obecnie 22 stanu Indii. Na wjazd wymagany jest specjalny permit, który nie bez trudu załatwiliśmy jeszcze w Delhi. Naszym celem była Kangchendzonga, trzecia co do wysokości góra świata sięgająca 8597 m n.p.m. Ten ogromny masyw oddziela terytorium Sikkimu i Nepalu. Jest jedną z najdziwniejszych i najbardziej intrygujących gór świata. Uznana przez mieszkańców za świętą, nie została do tej pory sprofanowana zdobyciem jej szczytu. Wszystkie wyprawy zatrzymują się parę metrów przed szczytem - siedzibą bogów. Jej widok w promieniach wyłaniającego się zza korony gór słońca wręcz onieśmiela. Kiedy w końcu ukazuje się w całej swej okazałości na tle amarantowego nieba, wyraźnie czuć, że nie jest to zwykła góra. Po dłuższym przyjrzeniu się, nawet postronny obserwator dochodzi do wniosku, że Kangchendzonga skupia w sobie, jak w soczewce, cały majestat Himalajów. Jest rzeczywiście idealnym miejscem na boską siedzibę. Święty szczyt widać prawie z każdego miejsca w Sikkimie, a dostać się w jego pobliże najlepiej na oswojonych jakach, potężnych rogatych bestiach o długiej, czarnej sierści, żyjących do dziś w stanie dzikim w wysokich partiach Himalajów.
Udomowione jaki dają mleko, wełnę, mięso, a także łój, który jest wśród miejscowych górali ulubionym dodatkiem do herbaty. Górale są zresztą bardzo gościnni, chętnie częstują napitkiem gości, nawiązując przy okazji nowe znajomości. Aby się jednak z nimi zaprzyjaźnić trzeba przy takim spotkaniu wypić co najmniej trzy kubki budzącego odrazę napoju. Prawdziwa przyjaźń ma jednak swoją cenę i przepisową dawkę, chcąc nie chcąc, musimy wypić. W nagrodę gospodarze użyczyli nam swoich wierzchowców. Świat oglądany z tej wysokości wydał się od razu ładniejszy, przeszły nawet uciążliwe herbaciane mdłości. Dobry nastrój zakłócała tylko świadomość, że nasze ubrania przejdą zapachem zwierzaka. Na pocieszenie jednak pozostawał rozpowszechniony wśród miejscowych elegantek pogląd, że prawdziwemu mężczyźnie przystoi, a nawet wypada, roztaczać wokół siebie zapach jaka.Nasz czas pobytu, który w Sikkimie płynie równie wolno jak w Butanie, skończył się jednak. Bezlitosny harmonogram nie zezwolił na zawarcie innych potencjalnych znajomości przy osławionym napoju. Górskimi serpentynami przyjechaliśmy do Nepalu, który kiedyś równie odległy i niedostępny dla turystów, jest od kilku lat zalewany przez kolejne fale zwiedzających. Już na granicy widać jak wielkie spustoszenie w kulturze tego narodu wyrządziło otwarcie się na przybyszów z zewnątrz. Szczególnie zaś mocno uwidacznia się to w stolicy kraju Katmandu, która sprawia coraz to bardziej kosmopolityczne wrażenie. Atmosferę dawnego Nepalu znaleźć można w surowych górach na trekingu lub też na mrożącym krew w żyłach raftingu na rzece Trisuli. Wybraliśmy drugi wariant, walcząc przez dwa dni z potężnym, zalewającym i zmywającym nas z pontonowych łodzi żywiołem. Ukojeniem dla ciała i duszy był nocleg na brzegu złowrogiej rzeki oraz nadzieja, że już niedługo znowu znajdziemy się w prawdziwej świątyni ducha - Tybecie.
Aby dołączyć do wyprawy :
Bhutan - zwiedzanie i trekking KLIKNIJ TUTAJ lub Bhutan - Nepal - Tybet - podniebne kraje Himalajów KLIKNIJ TUTAJ