Człowiek, którego kości obmyją święte wody Gangesu
będzie z honorami przebywać w niebiosach
Mahabharata


Ariawarta - Kraj Ariów, przez starożytnych Indusów zwany Bharatawarsza (Kraj Synów Bharaty), a przez cywilizację zachodnią, poprzez Persję i Grecję - Indiami. Nazwa ta wywodzi się od rzeki Indus, rzeki, nad którą ukształtowała się już w I połowie III tys. p.n.e. jedna z najstarszych cywilizacji świata - cywilizacja doliny Indusu, zwana też od nazwy jednego z jej głównych stanowisk archeologicznych, kulturą Harappy. Indyjski subkontynent z trzech stron otoczony wodami, a od strony północnej niebotycznymi pasmami Himalajów i Hindukuszu, wydawać by się mógł krainą odciętą od wszelkich wpływów z zewnątrz. A jednak nie można przeceniać tego położenia. Wszelkie inwazje na nadgangesowe niziny, począwszy od inwazji Ariów, a na najeźdźcach muzułmańskich skończywszy, szły przez przełęcze północno-zachodnie. Tą samą drogą podążała wymiana kulturowa, handlowa oraz myśl filozoficzna i religijna. Dopiero od Vasco da Gamy i Portugalczyków, poprzez Holendrów, Francuzów i Anglików śmiertelne, jak się później okazało niebezpieczeństwo szło od strony morza.

Lądując późną nocą w Delhi miałem tę świadomość, iż znajdę się w krainie zwanej Doab, krainie zawartej między Gangesem a Jamuną, krainie gdzie kształtowała się klasyczna cywilizacja hinduska. Cofając się w myślach o 3500 lat widziałem oczyma wyobraźni wysokich ludzi o prostych nosach i długich głowach.
Widziałem ich pędzących ze stepów środkowo - azjatyckich na swych lekkich, niedościgłych rydwanach ciągniętych przez te śmigłe zwierzęta stepów - konie, widziałem jak przekraczają położone na zawrotnych wysokościach przełęcze, jak spadają niczym grom z jasnego nieba na cywilizację Harappy i Mohendżo - Daro obracając ją w perzynę, jak docierają do Pendżabu, by dalej posuwać się na wschód wzdłuż podnóży Himalajów wśród ciągłych walk z ludami zamieszkującymi te tereny. Z ludami, które zwane były przez najeźdźców Dasami, czyli nieprzyjacielami, wyszydzanymi przez tych nowych przybyszy za ciemną skórę, perkate nosy, czczenie fallusa i mieszkających w twierdzach zwanych pur.

Te nowe ludy przybyłe z nadkaspijskich i aralskich stepów zwały siebie Arias - Ariami, tzn. szlachetnie urodzonymi. Na czele ich zastępów kroczył największy z bogów - Indra, który jako Purandara Zdobywca Grodów, jako gromowładny zagarniał twierdze Dasów. Ariowie nieśli ze sobą kult bogów nieba, obrzędy ofiarne swego arystokratycznego kultu, który z biegiem lat podnieśli do największego i najświętszego misterium, nieśli recytowane przez swych kapłanów hymny otoczone taką świętością, iż mimo, że nie posługiwano się jeszcze pismem, przechowywano je jak najtroskliwiej i najstaranniej w pamięci i tradycji ustnej.

Do dziś te święte teksty są nieskażone żadnymi późniejszymi naleciałościami. Te najświętsze ze wszystkich świętych pism hinduskich to Rygweda. Trzeba uprzytomnić sobie, że tradycje cywilizacji indyjskiej są obok chińskiej jedynymi tradycjami, które przetrwały do dnia dzisiejszego niezmienionej formie. Każda inna cywilizacja starożytna począwszy od bliskowschodnich, na mezoamerykańskich skończywszy została w mniej bardziej brutalny i gwałtowny sposób złożona na ołtarzu historii. A ta trwa! Obrzędy, rytuały, modlitwy są formami zachowań sprzed trzech tysięcy lat. Indusi są świadomi tej swojej starożytności.
Dla przybysza z Zachodu, z zupełnie innej przestrzeni geograficznej i Kulturowej, to zderzenie teraźniejszości z przeszłością jest zjawiskiem niezwykle intrygującym i przejmującym. Tak jak wówczas, gdy nad świętym jeziorem w Puszkarze bramin modląc się za mnie i moją rodzinę szeptem wypowiada wersety Wed w sanskrycie, tymi dźwiękami, które są najbliższe owemu pierwotnemu językowi praindoeuropejskiemu będącemu ojcem całej naszej wielkiej rodziny językowej.Jak powiedział Wiliam Jones, odkrywca języków indoeuropejskich o sanskrycie: Język zadziwiającej budowy - doskonalszy niż greka, bogatszy niż łacina, od obu wykwintniej ogładzony. Ale to zderzenie dwóch światów i czasów widać przecież na każdym kroku. Tuż obok słów wypisanych alfabetem łacińskim, i to nawet takich jak pepsi czy italian pizza, widać znaki zupełnie inne, które tak zabawnie określiła pewna urocza osóbka jako krzaczki robaczki. Na boskiego jogina Siwę!!! Toż to samo pismo dewanagari - pismo miasta bogów używane do dziś w sanskrycie, prakrytach (dialektach ludowych), hindi i marathi, a wywodzące się ze zmodyfikowanego pisma brahmi, które jest głównym pismem, jakim posługiwał sam wielki Asioka w swoich inskrypcjach.

Oczywiście, nic bardziej nie może uderzyć i zaabsorbować Europejczyka niż to najświętsze ze wszystkich świętych miejsc w Indiach, położone najświętszym ze wszystkich świętych miast i nad rzeką najświętszą ze świętych: wiecznie płonący Ghat Manikamika w mieście Varanasi nad Gangesem, czyli Gangą - boginią oczyszczenia.
Obserwując moment spopielania ciał (podczas mojej tam obecności paliło się stosów dwanaście) nie należy tego traktować jako jeszcze jednej ciekawostki, ale należy przynajmniej choć trochę zrozumieć, wczuć się i zgłębić najgłębszą myśl filozoficzną: w tym właśnie miejscu rzeka ma moc uwalniania duszy z uciążliwego i jakże męczącego cyklu kolejnych narodzin i śmierci, a tym samym ostatecznego oswobodzenia się z karmana, czyli skutków czynów popełnionych we wcieleniu poprzednim, a determinujących wcielenie obecne. Doktryna ta stała się w pierwszej połowie I tys. p.n.e. głównym elementem filozofii indyjskiej. I właśnie tutaj, w Varanasi, na Manikarnika dusza ludzka może osiągnąć mokszę, będącą odpowiednikiem buddyjskiej nirwany, a więc stan, który jest ostatecznym wyzwoleniem w cyklu reinkarnacji z bólu, pragnień, namiętności i bytu indywidualnego oraz osiągnięciem najwyższej szczęśliwości, świadomości, spokoju i prawdy absolutnej.

Doktrynę o ostatecznym zbawieniu poprzez wyzwolenie się z więzów karmana zawdzięczamy jednak w głównej mierze nie ortodoksyjnemu braminizmowi, lecz sektom heterodoksyjnym, z których najważniejszymi były buddyzm i dżinizm. Buddyzm został stworzony przez Siddharthę Gautamę który po przebudzeniu w cieniu drzewa pipal (Fikus religioza) stał się Buddą, Przebudzonym i w Sarnath, mówiąc frazeologią buddyjską, puścił w ruch Koło Prawa czyli wygłosił pierwszą mowę do pięciu mnichów objawiając światu cztery szlachetne prawdy (wszystkie dotyczące cierpienia) oraz szlachetną, z ośmiu części złożoną ścieżkę (jak zniszczyć w sobie to cierpienie, a tym samym ostatecznie uwolnić od tego świat). Zmierzając do Sarnath, jak i potem do Lumbini gdzie narodził się Budda, nurtowała mnie myśl, czy doświadczę tego dziwnego i przejmującego odczucia mistycyzmu, tajemniczości i jakiejś nieziemskiej eteryczności tych miejsc, co dane mi było odczuć w wyroczni delfickiej u stóp Parnasu. Nie odniosłem jednak takiego wrażenia. Boski Łucznik zwyciężył.
Tak jak w Varanasi starałem się ogarnąć najgłębsze i najskrytsze tajniki wielkiej filozofii indyjskiej, tak mając przed oczyma kolejne cudo tej kultury, zespół świątyń w Khadżuraho starałem się przebić przez nasycone rzadko spotykanym erotyzmem sceny, pozbawione jednak jakiejkolwiek wulgarności, i sięgnąć do genezy takiego kierunku w sztuce. Wiązał się on z kultem bogiń, które były energią i siłą swych boskich małżonków, tzw. Siakti. Członkowie tych sekt, zarówno buddyjskich jak i hinduistycznych uważali, że wobec bogiń należy stosować środki przymusu, a nie prośbę. Teksty określające metody owego przymusu określano jako tantra. Stąd też nowy kierunek zwał się tantryzmem. Wierzono, że przez wypowiedzenie magicznych słów (mantra), bądź nakreślenie magicznego symbolu (jantra) można było zmusić bogów do wyposażenia swoich wyznawców w magiczną potęgę (brahman).

Najbardziej znaną i rozpowszechnioną mantrą jest szadakszara, czyli formuła sześciu sylab, do dnia dzisiejszego tysiące razy wypowiadana i powtarzana w Tybecie i Nepalu, mająca wybitne podłoże erotyczne: Om mani padem hum - Klejnot jest zaprawdę w lotosie. Będąc w Lumbini byłem świadkiem, jak dzieci niby katarynki bez przerwy mantrowały, powtarzając powyższą formułę, jak jantrowały czyniąc magiczny znak. Dla członków sekt tantrycznych nie było żadnego tabu. Podczas seansów stosowano pięć M: mansa (mięso), madia (alkohol), matsja (ryby), mudra (gesty) i wreszcie majthuna (kontakt erotyczny). Dozwolone było nawet kazirodztwo, gdyż to, co było grzechem dla człowieka pogrążonego w niewiedzy, stawało się cnotą dla wtajemniczonego. I właśnie owe seanse tantryczne są w tak sugestywny sposób przedstawione na ścianach świątyń Khadżuraho.
W miejscu tym nasuwa się jeszcze jedna refleksja. Obecnie świątyń jest niespełna 30 spośród pierwotnych 80-u poświęconych bóstwom hinduistycznym i świętym dżynijskim. Wiadomo tylko, że zostały one zbudowane za panowano dynastii Czandellów w okresie 916 - 1203 r. n. e. Tak jak wiele innych okresów w dziejach Indii sięgających wstecz 5 tys. lat, i ten okres stanowi układankę, w której bardzo wielu elementów brakuje, a które być może są dla nas na zawsze stracone. Dynastia stwarzająca takie arcydzieła jest dla nas tylko pustym, nic nie mówiącym dźwiękiem, białą nie zapisaną kartą.

Hinduizm często jest określany jako religia 300 mln. bóstw, ale wśród nich zdecydowanie wybijają się trzy: Siwa, Wisznu i Brahma tworząc tzw. Trimun potrójną postać, przy czym Brahmę widzi się tylko w jego aspekcie twórczym, jako demiurga. Wisznu to ten, który utrzymuje istnienie, Siwa to niszczyciel. Jednak postać Siwy jest dużo bardziej złożona. Należy on z pewnością do najpotężniejszych i najbardziej złożonych postaci jakie znają wielkie systemy mitologiczne świata. Nic nie jest mu obce. Czymkolwiek on jest, jest zarazem jego przeciwieństwem. Jako Nataradża - Pan Tańca przy końcu cyklu czasu wykona swój dziki, orgiastyczny taniec tandawa, który będzie zwiastować koniec obecnego wcielenia świata. Z drugiej jednak strony pogrążony w swej wielkiej, nieustającej medytacji, ten wielki jogin siedzi na tygrysiej skórze wysoko w Himalajach, na górze Kaliasa i podtrzymuje tym samym świat w istnieniu. Jest wielkim ascetą obsypanym popiołem, ale przecież jest też niesłycha- nie erotyczny i zmysłowy, czego widomym znakiem jest lingam, symbol falliczny, pod którego znakiem częściej odbiera cześć niż pod postacią jakiegokolwiek innego wizerunku. Wypijając śmiertelną truciznę węża Wasukiego i ocalając tym samym innych bogów od zagłady, potrafi swym trzecim okiem będącym symbolem niezmier- nej mądrości i przenikliwości zniszczyć, zabić, co spotkało np. boga miłości Kamę. Ale przede wszystkim z jego poplątanych włosów splecionych na czubku głowy wypływają święte wody Gangesu.
Wisznu jest całkowitym przeciwieństwem Siwy. Jest bogiem, który nieustannie troszczy się o dobro tego świata. Jak sam mówił: wszystko co potężne, co szczęśliwe, co wielkie wyrasta z jakiejś cząstki mojej chwały. Dlatego też wcielał się w jakąś postać częściowo lub całkowicie. Każdego wielkiego człowieka uważano za częściowe wcielenie Wisznu. Dziesięć jego wcieleń było jednak najważniejszymi. Są to tzw. awatary. Kryszna, będący ósmą awatarą Wisznu mówi do Ardżuny, jednego z pięciu braci Pandawów w wielkiej bitwie pod Kurukszetrą: Ilekroć wyczerpuje się prawo, Bharato, a krzewi się bezprawie tylekroć zsyłam sam siebie. Pojawiam się w każdej erze ludzkości, ku pomocy dobrym, występnym na zgubę i dla odnowienia prawa.

Hinduizm jest religią monoteistyczną, gdyż zdecydowana większość jego wyznawców jest albo wyznawcą Siwy siwaitą, albo Wisznu (wisznuitą), traktując go jako Jedynego Boga, a innych tylko jako emanację Istoty Najwyższej będących czymś na kształt naszych świętych i aniołów. Znamienną cechą tej religii jest jej tolerancyjność i zdolność asymilowania innych kultów i poglądów, nawet tych najbardziej nieprzystających i sprzecznych z jej duchem. Tak więc np. zamiast zwalczać buddyzm, hinduizm wolał go w siebie wchłonąć, stwarzając Buddę jak dziewiąte wcielenie Wisznu czyniąc tym samym tę religię jedną z wielu hinduistycznych sekt. I wreszcie wielką zaletą hinduizmu jest to, iż jest to religia pozbawiona dogmatów. Bo czymże jest dogmat? Jest z góry powziętym, nie podlegającym dyskusji bezwarunkowym nakazem, czemu człowiek ma dawać wiarę; swoisty teologiczny aksjomat. Dla duszy prawdziwie poszukującej Boga dogmaty są kajdanami, okowami krępującymi wszelkie możliwe drogi poznania i szukania Prawdy.
Wielki święty Ramakrishna, pochodzący z Bengalu, żyjący w XIX wieku, przez wielu hindusów uważany za częściowe wcielenie Wisznu powiedział kiedyś: Wyznaję wszystkie religie: islam, hinduizm, chrześcijaństwo, poruszam się ścieżkami wielu hinduistycznych sekt i dochodzę do wniosku, że ludzie kroczą do tego samego Boga idąc różnymi drogami. Trzeba spróbować różnych dróg i rozważyć różnego rodzaju możliwości. Ale wierzę, że On jest tym Absolutem i Panem wszystkiego.

Jest jakimś paradoksem i swoistą ironią, iż aby przywołać obraz Indii, kraju o tak długiej historii i przebogatej kulturze, czyni się to za pomocą wizerunku Tadż Mahalu. A przecież panowanie Wielkich Mogołów, to jak pisał Hansen: kropla w dzbanie indyjskiej wieczności. Dane mi było oglądać Tadż w godzinach porannych. Zaiste, jest to widok powalający na kolana! Tyle napisano o tej budowli superlatyw, tyle wyśpiewano zachwytów, że ktoś, kto ma po raz pierwszy stanąć z nią twarzą w twarz, mimo woli obawia się, że może nastąpić rozczarowanie. Jednakże to się chyba nigdy zdarzyć nie może. W oparach porannej mgiełki Tadż wydawał się jakąś nieziemską zjawą unoszącą się jak miraż z epoki Wielkich Mogołów, jakby nie imały się go prawa ciążenia. Jamek Fergusson, pierwszy badacz indyjskiej rzeźby mówił: Zrodzony w umysłach tytanów, stworzony przez jubilerów. Wszystko jest tu podporządko- wane perspektywie i symetrii. Wszystko jest poczwórne, jako że cztery to święta cyfra islamu. Budowla wzniesiona w ciągu 22 lat przez 20 tys. robotników jest absolutną doskonałością pomimo upływu 350-u lat i strat, jakie poniosła głównie na skutek działań dżetów i Anglików. A wszystko to dla uczczenia pamięci Ardżumant - banu Begam, rodem z Persji, z królewskim tytułem Mumtaz, Mahal, Ozdoba Pałacu, która zmarła w 38- ym roku życia podczas narodzin 14-go dziecka, w Barhanpurze, w złowrogim Dekanie, który miał się stać ostatecznym grobowcem dynastii Wielkich Mogołów. Tadż zbudowany jako mauzoleum jaśnieje bielą w ostrym indyjskim słońcu. Bo biel w islamie to kolor śmierci. Po drugiej stronie Jamuny, prawie naprzeciwko Tadż Mahalu znajduje się Czerwony Fort zbudowany przez Akbara, a całkowicie przebudowany przez Szahdżahana. Będąc tam i stojąc obok ośmiobocznej Wieży Jaśminowe starałem się patrzeć oczyma nieszczęsnego zdetronizowanego cesarza, uwięzionego dożywotnio w areszcie domowym (a właściwie pałacowym), który umierając całkiem przytomnie leżał na balkonie wieży i patrzał gasnącymi oczyma na ten majaczący na horyzoncie, a stworzony przez siebie cud architektury. Cud przy budowie którego jak mówił francuski podróżnik naoczny świadek budowy Tadż Mahalu Berthier: złotem i srebrem szafowano? I jak zwyczajnymi metalami, a białym marmurem niczym pospolitym kamieniem, cud, który miał uwiecznić jedyną ukochaną, bezpowrotnie straconą kobietę - Damę z Tadż.

O Indiach we wszystkich aspektach można mówić i pisać praktycznie tu końca. Ja pozwoliłem sobie na tych kilka uwag na gorąco, mając przekonanie, iż nawet nie zahaczyłem o wiele niezmiernie ważkich zagadnieniem, które w świadomości Europejczyka wiążą się jak najściślej z Indiami. Ale mam nadzieję, że nawet te kilka refleksji choć trochę przybliży ten fascynujący i zadziwiający kraj.

Na zakończenie jeszcze jedno przemyślenie. W całych swych dziejach subkontynent ten praktycznie nigdy nie był całkowicie zjednoczony pod jedną władzą. Jedynymi i najbliższymi tego osiągnięcia byli cesarze z dynastii Mauriów ok. 320 - 183 r. p.n.e. Wyjątek stanowił radż, tj. władza angielska. Nawet dzisiaj jedność Indii znów została, i to chyba bezpowrotnie, zatracona, kiedy nastąpił podział na Indie i Pakistan. Wydaje się, iż główną tego przyczyną była sama tradycja i etyka prowadzenia wojny.Ideałem stawianym przed władcami indyjskimi była tzw. dharmawidżaja, czyli podbój sprawiedliwy, po którym pokonany król musiał złożyć zwycięzcy tylko hołd i daninę. Panowało przeświadczenie, iż wojnę prowadzi się raczej dla chwały i sławy a nie dla tak niecnych celów jak bogactwo i ujarzmianie innych ludów. W Mahabharacie czytamy - Król nie powinien nigdy zagarniać ziemi bezprawnie - bo któż szanuje władcę, który bezprawnie zwycięża? Nietrwały jest podbój bezprawny, nie wiedzie on króla do nieba. Wiązało się to też m.in. z niezmiernie wysoką etyką hinduizmu i buddyzmu. I choć ten drugi praktycznie zaniknął w kraju swego powstania, wywarł jednak wielki wpływ na myśl filozoficzną Indii. Przede wszystkim była to ahinsa, doktryna nie zadawania gwałtu, która przemożnie wpłynęła na życie milionów ludzi zamieszkujących ten region, i jeszcze dziś sprawia, że na ulicach indyjskich miast możemy się czuć o wiele bezpieczniej aniżeli w wielu innych częściach świata.

Umiłowany przez Bogów uważa, iż największym
ze wszystkich zwycięstw jest zwycięstwo prawości.
Asioka








ZAMÓW NEWSLETTER