23 sierpnia wtorek. Dzień siódmy.
Lot kondorów i dojazd do Titicaca.


Wybieramy się na taras górski usytuowany na wysokości około 3500 m aby zobaczyć kondory. Po drodze zwiedzamy małe miasteczko Maca i widzimy na zdjęciu kościół z pękniętą fasadą po trzęsieniu ziemi w 2012 r. Dotarliśmy na parking pod Krzyż Kondora. Kondory zataczają nad nami kółeczka, jakby na coś liczyły.

https://photos.google.com/share/

Dzisiejsza dalsza trasa prowadzi do ogromnego jeziora Titicaca położonego na wysokości 3810 m, na terenie zarówno Peru jak i Boliwii. Jego majestatyczny rozmiar to 190 km na 80 km. W jeziorze odbijają się wysokie, ośnieżone Andy, oczarowując swą potęgą nie tylko oko fotografa. Dowiaduję się
od przewodnika, że wokół jeziora odkrywane są osady starych pierwotnych cywilizacji, które można datować nawet na 5000 lat p.n.e. To ludy neolitu. Nieco młodsze nacje, to lud Indian Keczua i Ajmara. Poruszamy się po płaskowyżu osiągającym wysokość 4500 m, gdzie widzimy przez okno w autokarze piękną Lagunę Umayo z flamingami. Dotarcie nad Titicaca, poprzedza przyjazd do Puno, miasta zlokalizowanego na 3900 metrach nad poziomem morza.

https://photos.google.com/share/

Podzielę się legendami o Bogu Wirakoczy. Ale czy to tylko legendy i czy to bóg? W większości inkaskich przekazach znajdują się informacje, że takie wielkie kompleksy budowlane jak Sacsayhuaman i Ollantaytambo wznieśli nie oni lecz ich przodkowie. W tychże doniesieniach za każdym razem jest dodawane, że przy budowie wykorzystywana była pomoc boga Wirakoczy. Tenże “zstąpił z nieba” i podarował Indianom złoty klin, który potrafił ciąć kamień. Wirakocza pomagał także w unoszeniu wielkich bloków skalnych za sprawą “niebiańskiej muzyki”. Wzmianki o wprawianiu przedmiotów w stan lewitacji poprzez akustykę dochodzą z całego świata. W Biblii mamy słynne Jerycho zburzone przez trąby Izraelitów. W Tybecie Dalajlama jeszcze w XX wieku posiadał wiedzę na temat podnoszenia głazów za sprawą muzyki bębnów i piszczałek. (Udokumentowany przekaz historyczny szwedzkiego badacza Henriego Kjellsona). W Egipcie najstarsze dynastie faraonów wspominają o zdolnościach Ozyrysa, umożliwiających unoszenie kamieni w świątyniach. W Ameryce Północnej podobną postacią do Wirakoczy jest Quetzalcoatla wśród wierzeń Azteków lub “Pierzasty Wąż” -Kukulkan w kulturze Majów. Zbieżność tych postaci jest zaskakująca. Poza podobnymi atrybutami boskimi, wszyscy mieli białą cerę z dystyngowaną brodą. A gdyby tych “bogów” traktować po ludzku? Funkcjonowanie wśród prymitywnej ludności, ostatnich przedstawicieli starożytnej cywilizacji, którzy mogli przetrwać kataklizm wydaje się być rozsądną hipotezą. Nauczyciele ci przekazywali swym bardziej prymitywnym sąsiadom wiedzę technologiczną. Uważam, że Wirakocza lub Kukulkan, nie byli jedną osobą, tylko przedstawicielami starożytnego ludu. Mogą o tym świadczyć wzmianki historyczne, sięgające rozmiarem od Chile, Argentyny, Peru, Boliwii, Ekwadoru, Kolumbii, Meksyku aż do Ameryki Północnej. To nie jeden bóg, tylko zapomniane plemię, wysoko rozwiniętej cywilizacji, która po kataklizmie nie mogła się na nowo należycie rozwinąć. Wiedza i pozostała szczątkowa technologia, jedynie punktowo mogła wpływać na rozwój prymitywnego ludu nowożytnego Indian obu Ameryk. Po odejściu bogów (w każdej kulturze bogowie mówili Indianom, że kiedyś powrócą), dochodziło do zdegenerowania zasad moralnych. Lud, który nagle został pozbawiony pomocy agrotechnicznej, zapewne zaczął głodować. Rytuały przebłagalne nie pomagały. Dochodziło do mordów, gwałtów i innych krwawych rytuałów, wliczając w ten “czarny zdegenerowany obrzęd” nawet ofiary z dzieci.

ZAMÓW NEWSLETTER