Co sprawia, że ludzie wybierają trudne, często nie do końca bezpieczne szlaki wyprawowe, zamiast słodkiego leżenia odłogiem na słonecznych, rajskich plażach? Przede wszystkim ciekawość, która jest większa niż strach przed nieznanym. To pewnie ten sam rodzaj ciekawości, który pchnął Kolumba do odkrycia Ameryki, mimo lęku przed podróżą w nieznane. To są pewnie też dziesiątki obejrzanych programów podróżniczych, tyle samo przeczytanych książek i zasłyszanych opowieści. Wszystko to działa na nas podprogowo i wcześniej czy później przekłada się w pragnienie zobaczenia oryginału na własne oczy. To potrzeba wyższego rzędu, nieodłącznie związana z potrzebą poszerzania wiedzy oraz doświadczenia. A przecież, jak mówi przysłowie - podróże kształcą, więc niepodobna rozpatrywać ich jako formy rozpasanej konsumpcji. Są to podróże ściśle krajoznawcze, poznawcze, gdzie bardzo często trzeba pójść na kompromis z własnymi przyzwyczajeniami do wygody i komfortu. Wiąże się to nierzadko z wczesnym wstawaniem, późnym powrotem do hotelu i często z trudnymi warunkami noclegowymi. Na niektórych trasach o charakterze wyprawowym, zamiast hotelu jest często namiot lub szałas, a zamiast łazienki alternatywa: wypić przydział 3 litrów wody czy próbować się umyć. Tak jest na wyprawie wokół Góry Kailash w Tybecie, na trekkingu do bazy pod Mount Everest, podobnie na wyprawie w Czadzie, Algierii, Mali, Burkina Faso. Dla ambitnych globtroterów, różnej maści krajoznawców, zawodowych włóczęgów, w tym także dla mnie, jest to najlepsza forma spędzania urlopu. To daje właśnie prawdziwy reset dla umysłu, ukojenie duszy, możliwość wyciszenia i poukładania na nowo hierarchii wartości, różnorakich spraw i nieuczesanych myśli. Być może takie wyjazdy będą kiedyś przepisywane na receptę dla przepracowanych pracowników banku i zestresowanych inwestorów. Często ciało buntuje się na przykład w trudnych warunkach górskich na wysokości. Pamiętam, że w rozrzedzonym powietrzu niejednokrotnie trudno mi było łapać oddech, tak było podczas wejścia na Kilimandżaro. Nie raz i nie dwa zadawałem sobie pytanie, po co to wszystko? By po szczęśliwym zakończeniu wysiłku doznać autentycznej euforii, że udało się pokonać słabość, dokonać wyczynu. Turystyka nie tylko kształci, ale także uczy pokory, kształtuje charakter, poszerza horyzonty - to rzecz nie do przecenienia. W opinii psychologów, człowiek co jakiś czas powinien zmienić swoje otoczenie, bo nowe środowisko, odmienne krajobrazy, zerwanie z rutyną, inny tryb i rodzaj zajęcia, plus odmienne otoczenie powodują rodzaj ekscytacji i uaktywnienie się uśpionych gruczołów wydzielania dokrewnego, produkujących skomplikowane substancje chemiczne, od adrenaliny aż po endorfiny. Moi znajomi, towarzysze podróży, często podkreślają, że moment zajęcia miejsca w samolocie jest czasem oderwania się od codzienności. Trudno przecenić to zjawisko i nic dziwnego, że często podróżowanie, jak wspomniałem już wcześniej, staje się pewnego rodzaju uzależnieniem. Odczułem to na własnej skórze - był czas, że w domu bywałem rzadkim gościem, ale dzięki temu udało mi się wymazać prawie wszystkie białe plamy na mojej mapie zwiedzania świata.